Od ponad czterech lat jesteśmy świadkami kłótni prawnej na temat praworządności w naszym kraju. Uważam, że już trochę za długo ona trwa. Jesteśmy nią zmęczeni i wielu przestaje się orientować w tym, kto ma większe kompetencje, a kto ma mniejsze i czy w ogóle je ma. Wydaje się jednak, że właściwa kulminacja sporu jest dopiero przed nami i przez wiele lat ten temat będzie nam jeszcze towarzyszył.
Mam w parafii kilka filiałów, dlatego wiele czasu spędzam w drodze. W samochodzie słucham radia. Często tematem audycji jest sytuacja w sądownictwie. Rozmyślam wtedy o tym, jak ciekawie będzie w naszym kraju, gdy strony sporu, co przełoży się na wszystkich obywateli, nie będą uznawały wyroków sądów. Dotychczas, przyznam, nawet na myśl mi nie przyszło, że można nie wykonać wyroku sądu, bo wyrok to wyrok. Można się z nim nie zgadzać, ale wykonać trzeba. Jednak z przekazu telewizyjnego wynika, że można do niego się nie stosować i można powiedzieć po usłyszeniu wyroku: a ja się nie zastosuje. Czeka nas nowa rzeczywistość we wzajemnych relacjach społecznych.
Przyszła mi na myśl taka kościelna sytuacja, zupełnie hipotetyczna. Biskup Kościoła ma prawo i przywilej ordynowania do służby w Kościele. Zasada ta ugruntowana została zwyczajem i właściwie nie podlega ona żadnej dyskusji. Co by się stało, gdyby biskup diecezjalny, nie pytając o zgodę biskupa Kościoła, ordynował poprawnie wykształconego magistra teologii na księdza do służby w swojej diecezji? Następnie taki duchowny zostałby wybrany proboszczem i złożyłby w dowolnym urzędzie w imieniu parafii pismo albo udzielił kościelnego ślubu. Pytanie brzmi: Czy ten duchowny był prawidłowo powołany do służby i przez właściwego przełożonego, a w konsekwencji, czy mógł reprezentować parafię, czy ten ślub byłby ważny, czy nie? Wydaje się, że pytanie to jest zasadne z punktu widzenia obowiązującego prawa kościelnego, a przede wszystkim prawa państwowego. Oczywiście przytoczone przykłady są wymyślone i zupełnie abstrakcyjne, ale może troszeczkę podobne do tych, o których słyszymy i czytamy w mediach.
Kościół ewangelicki ze swoją tożsamością i reformacyjnymi zasadami spośród wielu zadań, jakie ma realizować w służbie Bogu, względem wiernych i ojczyzny, ma także kształtować właściwe postawy i stawać po stronie zagubionych, którzy są przygnębieni sytuacją, której nie rozumieją i która ich przerasta. Księża nie mają wypowiadać się na tematy polityczne, preferując wybraną i lubianą przez siebie opcję polityczną. Jednak w swoim przekazie nie mogą akceptować w przestrzeni publicznej hipokryzji i fałszu. Mają wskazywać na niebezpieczeństwa, jakie nam grożą i które będą trudne do naprawienia w przyszłości. W swoim nauczaniu mają piętnować wzajemne szczucie na siebie i generowaną w środkach przekazu międzyludzką wrogość. Jeśli nie księża opierający się na słowach Ewangelii, to kto ma być przy tych, którzy zaczynają bać się o swoją przyszłość, bo nie rozumieją, co wokoło nich się dzieje i co ich czeka?
Oprócz zwiastowania Ewangelii i towarzyszenia w modlitwie, jesteśmy powołani do tego, by podczas ziemskiej pielgrzymki, po zawiłych i niezrozumiałych ścieżkach życia naszych parafian, być przy nich, angażując się w to, co dzieje się w środowisku lokalnym. Musimy słuchać i odpowiadać na obawy, jakie towarzyszą wiernym. Tak było zawsze podczas trudnych i niezrozumiałych chwil w historii Kościoła, państwa i w życiu poszczególnych ludzi. My, księża, jesteśmy po to, aby być przy wiernych.
„Zwiastun Ewangelicki” 5/2020