miniatura

– wytchnienie w świetle adwentowych świec

Zapalona świeca. Odrywa nas od zabieganej, przedświątecznej codzienności. Zaprasza do spotkania ze światłem. Subtelnym światłem świecy i ze Światłością, która przyszła na świat, aby zwyciężyć największe mroki ciemności. Oba bezcenne.

W stronę rodzącego się światła

Jest noc. Czas, który uczony w Piśmie powinien przeznaczyć na osobistą modlitwę i studiowanie Prawa. Noc – nykos w języku greckim, oznaczała śmiertelność mroków i nadzieję mającego nadejść dnia. Jednak dostojnik żydowski, faryzeusz o imieniu Nikodem (J 3,1-21) postanawia opuścić swoje domowe zacisze, przejść przez te śmiertelne mroki i spotkać się z tym, w którym upatruje nadzieję mającego nadejść dnia. Spotyka się z Mistrzem, kierowany ciekawością, zachwytem nad tym, co może widział, słyszał o Jezusie. A może to pytania, na które nie znał odpowiedzi, kazały mu złamać reguły Talmudu i zmierzyć się ze swoimi wątpliwościami właśnie w nocnej rozmowie z Mistrzem? Jest człowiekiem inteligentnym, wykształconym, jest kompetentny, aby dyskutować o religijności z nauczycielem, który przyszedł od Boga.

Jednak Nikodem jest ostrożny. Nie wyjawia swoich poglądów, asekuruje się stwierdzeniem: Mistrzu! Wiemy, że przyszedłeś od Boga jako nauczyciel. My wiemy – czyli bliżej nieokreślona grupa, z którą się utożsamiał, a jednak spotkał się z Chrystusem sam, tylko w swoim imieniu. Po wstępnym zagajeniu słucha uważnie, w jakim kierunku rozwinie się dialog. W głowie wiele wyuczonych fraz, ale i głęboko przeanalizowanych prawd wiary, cały arsenał argumentów, szeroki wachlarz możliwości prowadzenia retorycznej teologicznej konwersacji. „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci…”. Zapowiada się dobrze, myśli może Nikodem, zaraz padnie sentencja mądrościowa na wzór profetycznych mów proroków Starego Testamentu, gdy słyszy: „powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego”.

Nikodem nie dowierza. Nie na to się przygotowywał. Mieli wymieniać poglądy, rozmawiać, jak nauczyciel z nauczycielem. Chodziło o to, aby Jezus wytłumaczył się ze swoich działań, aby potwierdził lub zaprzeczył swoje boskie pochodzenie. Rozmowa powinna toczyć się tak, aby Nikodem czuł się w niej bezpieczny. A tymczasem: „musicie się na nowo narodzić”! – Panie, nie pojmuję, mam swoje lata, mam wejść ponownie do łona matki i urodzić się?

– Nikodemie, jak możesz tego nie wiedzieć? Istotą nie jest przestrzeganie prawa, tradycja, rytuały. Istotą sprawy jest narodzenie się z Boga! To jest narodzenie z Ducha. Ono dokonuje się w nas, ale to nie jest decyzja należąca do człowieka. To nie jest tak, że człowiek może powiedzieć sobie: „Ok. Do tej pory nie było dobrze, ale się ogarnę. Spróbuję jeszcze raz. Przebacz mi, Boże, wszystko, co obciąża moje sumienie, teraz już będę bardziej uważał, zobaczysz, od teraz będziesz ze mnie zadowolony”. To jest narodzenie z góry z nieba, na nowo, od początku.

Przecież Bóg jest Ojcem, prawda? A co jest rolą rodzica? Kocha swoje dziecko, opiekuje się nim, wychowuje, ale najpierw daje mu życie. Życie z Bogiem zaczyna się od narodzenia. A ponieważ każde sumienie człowieka jest obciążone grzechami, ulegamy pokusom naszej cielesności, dajemy się zwieść, w naszych życiowych priorytetach Bóg nie zajmuje pierwszego miejsca, dlatego trzeba narodzić się na nowo.

Jak to się dzieje? „Wiatr wieje, dokąd chce, i szum jego słyszysz, ale nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd idzie; tak jest z każdym, kto się narodził z Ducha” (J 3,8).

Drogi Nikodemie! Wyjdź z nocy w stronę rodzącego się nowego dnia. Otwórz się na nowe, nieprzewidywalne, poza schematami, doświadcz, pozwól się poprowadzić.

Światło przemiany

Wysoka góra. Piotr, Jakub, Jan ze swoim Mistrzem na osobności (Mt 17, 1-8). Jezus zostaje przemieniony na oczach swoich uczniów tak, że zajaśniało oblicze jego jak słońce, a szaty jego stały się białe jak światło. To bardzo cenne doświadczenie dla apostołów. Są na górze, a to miejsce spotkania człowieka z Bogiem. Wyrwani ze swojej codzienności, tak jak Nikodem w osłonie nocy, a my w świetle adwentowej świecy. Na moment znaleźli się w nowej rzeczywistości. Ujrzeli Jezusa przemienionego.

Metamorfōsis oznacza objawienie istoty rzeczy, która jest czymś odmiennym od schēma – postaci doczesnej, zewnętrznej. Mogli więc zobaczyć swojego Mistrza jako należącego do boskiego porządku świata. To doświadczenie mogło pomóc im zobaczyć tego samego „boskiego Jezusa” w dokonywanych cudach, w sposobie traktowania drugiego człowieka, w rozmowie ze swoimi przeciwnikami.

Objawienie z góry przemienienia pozwala też nam inaczej spojrzeć na Jezusa ukrzyżowanego. To ten sam Chrystus, co był w lśniących szatach na wysokiej górze w towarzystwie Eliasza i Mojżesza. Krzyż bowiem zawiera podobną ukrytą moc jak blask świecy. Wobec reklamowych neonów wabiących jaskrawym światłem, cicho paląca się świeca nie ma żadnej siły przebicia. Tylko pozornie… Kto choć raz usiadł przy tym delikatnym świetle, ten wie, ile ważnych przemian może dokonać się właśnie w zaciszu jej subtelnego blasku. Ile rodzi się pytań, które z wielką mocą przeszywają naszą duszę! Podobnie krzyż w czasach Jezusa był symbolem hańby, głupstwem dla pogan, zgorszeniem dla Żydów (1 Kor 1,18-25), wstydliwym tematem tabu, narzędziem egzekucji wichrzycieli politycznych, którzy buntowali tych, którzy nie byli obywatelami Cesarstwa Rzymskiego.

Dzisiaj krzyż jakoby utracił moc przekazu. Ale tylko pozornie, podobnie jak zapalona świeca. Krzyż kojarzy się współczesnemu człowiekowi z oderwaną od rzeczywistości tradycją, z zabobonami, hipokryzją, porażką. Tymczasem, kto „poprzebywał” pod krzyżem, ten wie, że to jest doświadczenie, które zmienia perspektywę widzenia wszystkiego. Krzyż stale ma moc, która przeszywa naszą duszę, przynosi nowe, pozwala wyjść z ciemności w stronę rodzącego się dnia.

Światło nadziei

Odkąd zaognił się konflikt na Ukrainie [2014 r. – aneksja Krymu, wojna w Donbasie – przyp. red], coraz częściej sięga się po różnego rodzaju przepowiednie o kolejnej wielkiej wojnie i o końcu świata. To nas przeraża. Historia Europy przynosi wiele smutnych przykładów. Jezus również zapowiadał, że najpierw usłyszymy o licznych wojnach, rozruchach, trzęsieniach ziemi, zarazach i głodzie (Łk 21,9-11). Jeśli adwent ma nam przypomnieć, że czekamy na powtórne przyjście Jezusa, to również uświadamia nam, że „to bowiem wszystko musi stać się najpierw”. Można przygotowywać się, czytając najnowsze przepowiednie, ale to tak, jakby szukać ukojenia przedświątecznego w światłach reklamowych neonów. Refleksja nad paruzją, czyli ponownym przyjściem Zbawiciela, może mieć miejsce tylko w blasku adwentowej świecy. Ona pozwoli nam uchwycić się słów Jezusa „a gdy się to zacznie dziać, wyprostujcie się i podnieście głowy swoje, gdyż zbliża się odkupienie wasze” (Łk 21,28). Czekamy bowiem na światło, które nie tylko pojawi się na niebie, ale przede wszystkim na światło, które znamy w naszych sercach. Ono towarzyszy nam, pomaga zmagać się z mrokami ciemności naszej duszy. Jest naszą mocą w walce z niesprawiedliwością, jest światłem nadziei, gdy codzienne trudne doświadczenia próbują przysłonić nam niebo.

Światło dla świata

Są tacy, którzy chcą zabłysnąć, pokazać się światu. Dzisiaj wielu zrobi niemalże wszystko, aby światła jupiterów, przynajmniej na chwilę, skierowane były w ich stronę. Niestety często, co bardzo smutne, niewiele mają światu do zaproponowania. Ich talent bywa wątpliwy, nie wspominając już o „wewnętrznym świetle”. Jako naśladowcy Jezusa jesteśmy przekonani, że nie powinniśmy iść taką drogą. Coraz częściej twierdzimy, że aby nie afiszować się ze swoimi przekonaniami, należy swoją wiarę traktować jako coś bardzo osobistego. Dużo w tym racji, jednak Jezus powiedział: „Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze” (Mt 5,14) i dalej „tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,16). Najpierw stawia przed nami odważne wyzwanie: „jesteście światłością świata”, ale później daje wskazówkę, w jaki sposób mamy to praktykować „aby widzieli wasze dobre uczynki”.

Nie jestem przekonany, czy możemy przynieść ludziom adwentowe światło, krytykując przedświąteczną komercję z kolędami w tle. Tu nie chodzi o manifestowanie naszej prawdziwie chrześcijańskiej postawy wobec spraw duchowych. Faryzeizm jest kuszący, ale wciąż nieskuteczny. Zamiast wytykać błędy palcami może warto być jak zapalona świeca, która nie wabi blaskiem, ale intryguje, zaprasza. Może ktoś dzięki naszej inspiracji również zapali świecę i spotka się ze światłem? Tym subtelnym blaskiem świecy i ze Światłością, która przyszła na świat, aby zwyciężyć największe mroki ciemności.

Tekst ukazał się w „Zwiastunie Ewangelickim” 23/2014