– czyli opowieść nie tylko o tym co było
Bożonarodzeniowa historia to nie tylko opowieść o tym co było, to historia o nas, teraz! Bardzo często matki i ojcowie, którzy są obecni przy porodzie dziecka, mówią o tych chwilach jako o niezapomnianych przeżyciach, z których pamięta się wiele szczegółów. Te emocje są bardzo silne i pozostawiają ślad na całe życie. Dlaczego to pierwsze spotkanie rodzica z dzieckiem ma takie znaczenie? Czy to, co przeżywamy, ma wpływ na późniejsze relacje w rodzinie?
Jak się okazuje, fachowcy twierdzą, że pierwsze godziny po narodzeniu to czas tzw. „gotowości opiekuńczej”, w czasie którego budowana jest więź emocjonalna pomiędzy dzieckiem a rodzicami. Jednak proces przeżywania silnych emocji związanych z narodzeniem dziecka zaczyna się znacznie wcześniej. Czas ciąży i noszenia nowego życia pod sercem jest dla rodziców bardzo często czasem nowych wyzwań, pytań, budzących się radości, ale i lęków. Szukamy wówczas wsparcia, kogoś kto zrozumie nasze emocje i stany, kto wesprze. Czy potrafimy takie momenty i chwile odnaleźć w bożonarodzeniowej historii?
Niełatwa sytuacja Marii
Zanim wyruszymy razem z Marią i Józefem w drogę do Betlejem, wróćmy pamięcią kilka miesięcy wstecz, kiedy to młoda kobieta o imieniu Maria przychodzi do swojej krewnej Elżbiety. Wybiera się w drogę zaraz po tym, jak anioł Gabriel zwiastuje jej, że urodzi syna, który będzie Mesjaszem (zob. Łk 1,26-38). Młoda, około 14-letnia dziewczyna postawiona została w niezwykle trudnej sytuacji. Czytamy, że nawet mąż jej nie uwierzył i chciał ją opuścić (Mt 1,19), a co dopiero tzw. opinia publiczna. Maria od samego początku musi mierzyć się z potęgą cudu, który ma początek w jej ciele oraz ostracyzmem i oceną tych, którzy z boku wszystkiemu się przypatrują.
Popatrzmy na te znane historie inaczej. Popatrzmy oczyma serca! Wyobraźmy sobie zatem, że jesteśmy Marią. Co czujemy? Może bliski nam jest jej lęk przed tym, co powiedzą ludzie; może znamy to wewnętrzne pytanie o to, dlaczego to właśnie my mamy wypełniać jakąś ważną misję? Może jesteśmy zaskoczeni i czujemy jej zdziwienie, bo pamiętamy wszystkie nasze wątpliwości i pytania, gdy brakowało nam wiary w siebie? A może poczuliśmy jej siłę i odwagę, gdy pomimo niezwykłych okoliczności nie bała się zadać pytania samemu aniołowi: „Jak się to stanie, skoro nie znam męża”? (Łk 1,34). Znamy te uczucia i jeszcze wiele innych moglibyśmy teraz wymienić.
Droga do bratniej duszy
Maria podjęła szybką decyzję. Postanowiła pospiesznie udać się do górskiej krainy w ziemi judzkiej, do domu Zachariasza i Elżbiety. To właśnie tam dochodzi do niezwykłego spotkania.
Rok temu, gdy po raz pierwszy mogłam stąpać po ziemi Izraela, towarzyszyło mi wiele silnych emocji. Wracam pamięcią między innymi do wioski oddalonej o kilka kilometrów od Jerozolimy. Do En Kerem, która dzisiaj jest właściwie dzielnicą Jerozolimy. Okazuje się, że to tam Maria szła z Nazaretu – około 130 kilometrów! Dziewczyna, spodziewająca się dziecka – wyrusza w długą drogę do swojej krewnej.
Czy przypominamy sobie te chwile, gdy nie zważając na wszystko, zwyciężała w nas chęć bycia przy kimś, kto nas zrozumie? Czy potrafimy poczuć to pragnienie spotkania, tę radość, by podzielić się swoim doświadczeniem z kimś bliskim? Okazuje się, że droga do bratniej duszy nigdy nie jest za długa ani zbyt niebezpieczna. Przypomina się tu starotestamentowy Jonatan, który nie zważając na okoliczności zewnętrzne, postanowił ostrzec swojego przyjaciela Dawida przed morderczymi planami swojego ojca, króla Saula. Dla niego ta droga też nie była zbyt długa (por. 1 Sm 20,41). Maria też czuła tę niezwykłą potrzebę bliskości i akceptacji.
En Kerem – według tradycji tam mieszkali kapłan Zachariasza i jego żona Elżbieta, tam miał urodzić się Jan Chrzciciel. Dookoła, na murach kościoła, który znajduje się w tamtym miejscu, w wielu językach świata zapisano słowa Magnificat – pochwalnego hymnu na cześć Boga wypowiedzianego przez Marię. Pamiętam, że gdy tam staliśmy, z niezwykłą siłą doświadczałam, jak wiele rodzi się w spotkaniu z drugim człowiekiem. Spotkaniu, które nie pozostawia nas obojętnymi, po którym lepiej rozumiemy Boga i siebie nawzajem, dzięki któremu jesteśmy bliżej Niego i bliżej innych.
Zrozumieć Elżbietę
Oczyma wyobraźni stajemy w progu mieszkania Elżbiety. Czy jesteśmy gotowi poczuć jej radość? Czy wyobrażamy sobie, co przeżyła ta starsza kobieta, do niedawna uznawana za niepłodną? Czy potrafimy poczuć jej emocje: najpierw bezradność, ból i smutek, gdy wyśmiewana jest z powodu braku potomka, podobnie jak starotestamentowa Anna, której nawet modlitwa odbierana była jak zachowanie pijanej kobiety (por. 1 Sm 1-2). Co musiała czuć Elżbieta, gdy dowiedziała się, że będzie miała dziecko, gdy jej mąż zaniemówił, gdy jej rodzina i bliscy nie rozumieli, skąd takie, a nie inne imię dla dziecka? Zachariasz przestaje mówić, a Elżbieta, która to, co się dzieje, odbiera jako uwolnienie od hańby wcale nie idzie na ulice miasta, by z radością o tym opowiadać, ale ukrywa się przez pięć miesięcy (por. Łk 1,24). Znasz to uczucie? Gdy mimo radości chowasz się, gdy o radości nie możesz opowiadać, gdy mimo szczęścia się boisz, gdy dobre wieści są tak dobre, że wolisz się z nimi nie obnosić? Jeśli znamy te uczucia z własnego życia, możemy nie tylko odnotować fakt spotkania dwóch kobiet, ale możemy zrozumieć Elżbietę.
I tak oto w szóstym miesiącu ciąży Elżbiety i na progu czasu nadziei Marii, te dwie wyjątkowe kobiety się spotykają. Maria ma za sobą co najmniej czterodniową wędrówkę. Z Elżbietą łączy ją wspólne doświadczenie. Wie, że spotykając się z ciężarną krewną znajdzie w niej potwierdzenie tego wszystkiego, co mówił do niej anioł. Słowa Gabriela dzięki temu mogą stać się bardziej namacalne, ponieważ Maria będzie mogła zobaczyć ich potwierdzenie w innym człowieku, w Elżbiecie. Czyż Zachariaszowi ten sam posłaniec nie oznajmił cudu narodzin ich syna? To spotkanie dla obu jest błogosławieństwem.
Wspólnota daje radość i siłę
Gdy Maria pozdrowiła Elżbietę, jak czytamy w Ewangelii, „poruszyło się dzieciątko w jej łonie i Elżbieta napełniona została Duchem Świętym” (Łk 1,41). Elżbieta rozpoznała, że Maria będzie niezwykłą matką. Wykrzyknęła: „Błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota twego!” (Łk 1,42). A następnie zapytała Marię, czemu to zawdzięcza, że odwiedziła ją matka jej Pana. Później opowiada o tym, co wydarzyło się w jej łonie, gdy usłyszała głos Marii. Doceniła ją i uwierzyła, że spełnią się słowa, które Pan powiedział do niej.
Czy pamiętamy takie chwile, gdy drugi człowiek nas docenił, zrozumiał, uwierzył nam i jeszcze nas pochwalił? A może w dzisiejszym świecie coraz trudniej o takie spotkania? Może częściej napotykamy na powątpienie, niezrozumienie – jak w przypadku modlącej się w świątyni Anny i negatywnej reakcji kapłana Heliego? Może w tych trudnych czasach pandemii, gdy musimy zamykać się w domach, ta bożonarodzeniowa historia, która co roku ma w nas wywoływać radość, każe raczej, tak jak Elżbiecie, zamknąć się w domu i tam przeżywać cud Ewangelii? Ale też może wbrew wszystkiemu stać się możliwością szczególnego spotkania z kimś, kto nas zrozumie, kto w nas uwierzy, kto z nami będzie i da nam siłę?
Maria odpowiedziała Elżbiecie pieśnią pochwalną, którą znamy jako Magnificat. Ileż tam musiało być radości, ileż pozytywnych odczuć, jakież to musiało jej dać poczucie bezpieczeństwa!
To spotkanie dwóch kobiet to wspólna radość w niezwykłych sytuacjach: ciąża dziewicy i ciąża niepłodnej. Było to bardzo głębokie doświadczenie dla obu, z których każda nosiła pod sercem niezwykłe dziecko. Połączenie tych odmiennych, a jednak niespotykanych, społecznie nieakceptowanych historii sprawiło, że kobiety przeżywają niezwykłą wspólnotę i wzajemnie się wpierają. Spędzają ze sobą kilka miesięcy.
Historia Elżbiety i Marii pokazuje nam na nowo, że Boga można doświadczyć w spotkaniu z drugim człowiekiem i że to jest doświadczenie niezwykle silne, zmieniające i wspierające, że wcale nie potrzebujemy „tłumu radosnej ulicy”, by doświadczyć szczęścia!
Nauka miłości
Po tym czasie Maria wróciła do Nazaretu, by po raz kolejny wyruszyć w drogę. Tym razem w zaawansowanej ciąży, wspólnie z mężem podążyli do Betlejem. To tam miał się urodzić Boży Syn.
Odnieśmy się znów do własnych doświadczeń. Ileż razy robiliśmy w naszym życiu rzeczy, które wydawały się bez sensu i w niewłaściwym momencie, ale byliśmy do nich z różnych powodów przymuszeni? Znamy tę złość? Czy pamiętamy momenty, gdy tak bardzo chcieliśmy dotrzeć do celu, wykonać zadnie, a napotykaliśmy na kolejne kłody pod nogami i wiatr wiejący w oczy? Czy potrafimy odnaleźć się w lęku tej młodej kobiety, która czuje, że zaraz może urodzić i nie ma pojęcia, czego się spodziewać? Czy czujemy frustrację tego mężczyzny, który nie może znaleźć dla nich miejsca w gospodzie, a czuje się tak bardzo odpowiedzialny za rodzinę? Czy potrafimy sobie wyobrazić jego emocje, gdy wprowadza ciężarną żonę do stajni zamiast do wynajętej izby?
Jeśli zatem odnaleźliśmy się już w tej opowieści, poczuliśmy strach, złość, lęk, niepokój, własną niedoskonałość, porażkę, niezrozumienie innych, potrzebę bliskości itd., to uczyńmy kolejny krok. Poczujmy razem z Marią i Józefem ową „gotowość opiekuńczą”, o której była mowa na początku. Pierwsze godziny po narodzeniu się ich dziecka, nawet jeśli byli tam sami, a może właśnie tym bardziej, stworzyły niezwykłą więź miedzy nimi, a Tym, który się narodził. Maria i Józef stali się rodzicami, Bóg przyszedł na świat jako Dziecko!
Poczujmy tę miłość, której nie da się opisać ani zamknąć w ograniczone ludzkimi wyobrażeniami ramy. Tę miłość, która towarzyszy i wypełnia tamte chwile w Betlejem, gdy rodzice biorą w ramiona swojego Syna, a on jednocześnie poprzez samo narodzenie mówi im, być może samym tylko spojrzeniem: właśnie po to przyszedłem na świat, by uczyć was, ludzi, tej miłości, która pochodzi z Miłości. Zanim bowiem wy pokochaliście mnie, ja pokochałem was i dlatego przyszedłem na świat jako bezbronne dziecko.
Historia Marii i Józefa po raz kolejny uświadamia nam, że to nie jest przeszłość, która przeminęła, ale rzeczywistość, która się dzieje tu i teraz. Ten fragment historii zbawienia jest także o nas! Pośród trudów i lęków rzeczywistości, doświadczeń, które tworzą nas samych, w codzienności, która nas otacza, rodzi się Miłość, która oferuje nam coś, czego nie może nam dać ten świat. Jednocześnie jest to zaproszenie do niezwykłej relacji, która będzie miała wpływ na całe nasze życie! To brzmi jak paradoks, ale to rodzący się w Betlejem Bóg wykazuje „gotowość opiekuńczą” najwyższego stopnia, by stworzyć z człowiekiem niezwykłą, emocjonalną więź.

„Zwiastun Ewangelicki” 24/2020