miniatura

 

Od kilku już lat obserwuję w przestrzeni publicznej rozmowy o homoseksualistach. Ilekroć nasilają się one w społeczeństwie, pojawiają się również na „naszych” kościelnych forach dyskusyjnych. Cytaty biblijne odwołujące się do zagadnienia podawane są tak często, że stają się jednymi z najbardziej znanych fragmentów Biblii. Zadaję sobie pytanie, jakie poselstwo niesiemy tym, dla których własna orientacja seksualna jest wyzwaniem? Czy to jest dla nich dyskusja budująca, zapraszająca, w której odnajdują nasze zainteresowanie ich życiem?

Przypominam sobie wtedy Mistrza z Nazaretu. Na swojej drodze spotkał człowieka, który pytał o zbawienie (por. Mk 10,17-22). Najpierw rozmawiali o przykazaniach, a później ten bogaty młodzieniec usłyszał, że jednego mu brak. Dlatego miał sprzedać wszystko, co miał i rozdać ubogim, a później wrócić i iść za Jezusem. Mocne. Może właśnie to jest przyczyną tego, że Mistrz zanim wypowiedział te słowa „wejrzał na niego z miłością”.

Między obojętnością a natręctwem

Nikt z nas nie lubi słuchać o swoich brakach, nawet jeśli sam jest ich świadomy. Przyjęcie rady drugiego w dużej mierze zależy od formy przekazu. Bardzo szybko bowiem potrafimy odebrać niewinną uwagę jako atak na naszą osobę, a wtedy zaczynamy się bronić. To jest naturalny odruch. Dochodzi do konfrontacji, z której niewiele dobrego wynika. Jak się ze sobą porozumiewać, aby słowa niosły rzeczywistą pomoc, motywowały do zastanowienia się nad własną postawą, nad koniecznością przeprowadzenia zmian? Warto bowiem znaleźć odpowiedni balans między obojętnością a natręctwem. Tego również możemy nauczyć się od Mistrza.

Spotkanie ze wspomnianym wcześniej bogatym młodzieńcem mogło przebiec zupełnie inaczej. Załóżmy, że Jezus byłby uprzedzony do majętnych ludzi. Potraktowałby swojego rozmówcę z góry. To do niego mógłby bezpośrednio skierować późniejsze słowa, o tym, że pokładającym nadzieję w bogactwach, trudno będzie wejść do Królestwa Bożego. Tymczasem Jezus „spojrzał nań z miłością”. Dlaczego to jest takie ważne? Ponieważ tylko wtedy, gdy patrzymy na drugiego z miłością, nasze słowa uwolnione są od pogardy, wyniosłości i uprzedzeń. Nawet najtrudniejszą prawdę o sobie przyjąć łatwiej wtedy, kiedy czujemy życzliwość i prawdziwą o nas troskę.

Ktoś powie: „Zaraz, zaraz, ale przecież ten człowiek odszedł zasmucony!”. Temu jednak nie ma się co przecież dziwić. Właśnie dowiedział się od Tego, do którego przybiegł zapytać się o życie wieczne, że powinien pożegnać się z tym, co dawało mu poczucie własnego bezpieczeństwa, było potwierdzeniem Bożego błogosławieństwa, wzbudzającym w dodatku podziw i szacunek innych. To była dopiero pierwsza reakcja. Natomiast cenniejsze jest to, że nie odszedł skrzywdzony i upokorzony. Na tym właśnie polegało pełne miłości spojrzenie Mistrza z Nazaretu.

Szacunek i życzliwość

W Ewangelii Jana czytamy o nocnej wizycie Nikodema u Jezusa (J 3,1-21). Kiedy dostojnik żydowski odwiedził Nauczyciela z Nazaretu o takiej porze, był to pretekst do tego, aby potraktować Nikodema z góry. Biorąc pod uwagę liczne spory między elitą religijną a Synem Bożym, była to wręcz wymarzona sytuacja, aby wykazać uczonemu, że kierował się lękiem. Czego obawiał się, że musiał skradać się pod osłoną nocy, aby zadać swoje pytania? Czy to powód do wstydu, że szukał odpowiedzi u syna Józefa cieśli? Najwyraźniej Nikodem mógł założyć, że nie zostanie mu to wypomniane, dlatego czuł się bezpieczny – i nie zawiódł się. Nie znamy wszystkich szczegółów tej rozmowy. Możemy sobie jednak wyobrazić, że Jezus potraktował swojego rozmówcę z powagą, obdarował szacunkiem i życzliwością. Nawet wtedy, gdy zwrócił mu uwagę, że jako nauczyciel w Izraelu nie powinien się dziwić słowom o konieczności nowego narodzenia, Nikodem nie czuł się obrażony lub dotknięty tą wzmianką, nie bronił się, tylko słuchał dalej. To, że ta rozmowa nie zraziła go do Mistrza, a wręcz przeciwnie, stał się wyznawcą Jego nauki, świadczy późniejszy fakt, że stanął w Jego obronie, brał udział w pochówku.

Niestety bywa tak, że przeszkadzają nam osoby z różnych środowisk. Wynika to między innymi z tego, że jako społeczeństwo jesteśmy mocno podzieleni. To może być również dla nas przeszkodą, aby w miłości głosić drugiemu Ewangelię. Uprzedzenia zamykają nam serca, paraliżują nasze okazywanie miłości. Jesteśmy bardziej nastawieni na to, aby znaleźć sposobność do słownego dokuczenia, niż do niesienia pomocy słowem. Gdyby Jezus uogólniał, zapewne byłby źle nastawiony do Nikodema – nauczyciela Izraela, członka Sanhedrynu.

Człowiek czy bezosobowy przypadek?

Ciekawy jest również opis sytuacji, w której do Jezusa przyprowadzono kobietę przyłapaną na cudzołóstwie (J 8,1-11). Na marginesie: to jest najczęściej używany fragment w kontekście postawy wobec homoseksualistów. Cytuje się końcowe słowa Jezusa „Idź i odtąd już nie grzesz”. A przecież najpierw czytamy o ludziach, którzy traktując kobietę z pogardą, cytowali jej Pisma! Jezus obronił ją przed ich kamieniami. Dopiero później, gdy już mogła znów poczuć się bezpieczna, skierował do niej słowa „I ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie grzesz”. Zauważmy, że zarówno uczeni w Piśmie, jak i Jezus cudzołóstwo nazywali grzechem. Jakże inną jednak prezentowali postawę wobec tej kobiety! Czy kamienie w ręku przemawiały do niej, tworzyły bezpieczną przestrzeń do podjęcia refleksji nad własnym życiem? Może warto nauczyć się w takich momentach pisać palcem po piasku? Odczekać chwilę? Wypuścić z ręki kamienie cytatów biblijnych i pochylić się z miłością i troską nad drugim człowiekiem?

Niestety ta scena, opisana przez ewangelistę Jana, pokazuje jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Dla uczonych w Piśmie ta kobieta w ogóle nie miała znaczenia. Oni od samego początku wydali wobec niej swój osąd. Wykorzystali ją do ataku na Jezusa. Chcieli postawić go w niewygodnej sytuacji, zmusić go do określenia jasno swojego stanowiska. Co zrobi? Podważy ważność Zakonu, choć wiedzieli doskonale, że we współczesnych im czasach już nie kamienowano? Na kanwie ostatnich dyskusji w naszym kraju, należałoby w tym miejscu zwrócić uwagę, że w tej Ewangelii kobieta, nawet jeśli przyłapana na cudzołóstwie, jest człowiekiem, a nie ideologią. Tymczasem jej oskarżyciele mówili o niej tak, jakby jej w ogóle przy tym nie było. Nie brali pod uwagę tego, że nie jest kazusem, czyli bezosobowym przypadkiem starotestamentowego prawa, lecz osobą poddaną szykanowaniu. Na jej szczęście jest Mistrz. On ją zauważył. Choć Ewangelia nie pisze o tym wprost, popatrzył na nią z miłością.

Zrozumienie i docenienie

A jak radził sobie Jezus, kiedy ktoś miał pretensje do Niego? Zobaczmy, jak sobie poradził w Betanii, gdy przebywał w domu Marty (Łk 10,38-42). Jej siostra Maria usiadła u nóg Pana i słuchała Jego słów. W tym czasie Marta zajmowała się przyjmowaniem gości. W pewnym momencie doszło do konfliktu między rodzeństwem. Jezus został w niego wciągnięty, miał być arbitrem w sporze, jednocześnie Marta zaatakowała swojego Mistrza „Panie, czy nie dbasz o to, że siostra moja pozostawiła mnie samą, abym pełniła posługi? Powiedz jej więc, aby mi pomogła”. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, prawda? Gdyby Jezus był przewrażliwiony na swoim punkcie, miał prawo zwrócić gospodyni uwagę, że postąpiła wobec Niego niegrzecznie. Nie powinien być angażowany w ten spór. Zapewne nie było to również gościnne, aby zwracać uwagę na ilość obowiązków związanych z odwiedzinami. Łatwo można sobie wyobrazić, że inny nauczyciel wstałby, wstrząsnąłby proch z sandałów swoich na znak, że jest w tym domu niemile widziany i odszedłby zagniewany.

Jesteśmy przyzwyczajeni do ewangelicznego zakończenia tej historii, ale reakcja mogła być bardzo różna. Tylko że Marta miała szczęście, że jej dom odwiedził nie jakiś nauczyciel, ale Wielki Mistrz. Wyczuwacie, jak zgęstniała atmosfera po jej słowach? Potraficie sobie wyobrazić tę pełną napięcia sytuację? Może Jezus również chwilę odczekał, tak jak wtedy, gdy pisał palcem po piasku? Może spojrzał na obie siostry z miłością, tak jak wejrzał na młodzieńca? O tym świadczą wypowiedziane przez Niego słowa: „Marto, Marto, troszczysz się i kłopoczesz o wiele rzeczy”. Nie zanegował jej zaangażowania, wręcz przeciwnie, dał jej do zrozumienia, że widział jej starania i je sobie bardzo cenił. Tym jednym zdaniem otworzył ją na spokojne wysłuchanie dalszych słów: „niewiele zaś potrzeba, bo tylko jednego; Maria bowiem dobrą cząstkę wybrała, która nie będzie jej odjęta”. Ile ciepła, troski i miłości zawarł w tej odpowiedzi!

Właśnie taki był nasz Mistrz. A my? Cóż, jest się czego i od kogo uczyć. W różnych rozmowach potrafimy już cytować słowa naszego Pana. Nauczmy się jeszcze od Niego jednego: patrzeć najpierw z miłością.

„Zwiastun Ewangelicki” 13-14/2020