miniatura

Dlatego nie upadamy na duchu; bo choć zewnętrzny nasz człowiek niszczeje, to jednak ten nasz wewnętrzny odnawia się z każdym dniem. Albowiem nieznaczny, chwilowy ucisk przynosi nam przeogromną obfitość wiekuistej chwały, nam, którzy nie patrzymy na to, co widzialne, ale na to, co niewidzialne; albowiem to, co widzialne, jest doczesne, a to, co niewidzialne, jest wieczne”.
2 Kor 4,16-18

Bardzo lubię opowieść, którą przeczytałem kiedyś w religijnym kalendarzu. Pewien misjonarz na Papui Nowej Gwinei przeżył osobistą, ogromną tragedię. Otóż zmarł jego dopiero co narodzony syn. Warunki były prymitywne i misjonarz sam musiał wykopać grób i pochować niemowlę. Był tak zdruzgotany bolesnym doświadczeniem, że nie potrafił nawet płakać. Wszystkie czynności wykonywał machinalnie. Całej sytuacji przyglądał się mały papuaski chłopiec. Był mocno zdziwiony postawą misjonarza i postanowił go zagadnąć: „W ogóle nie płaczesz, choć śmierć zabrała twoje dziecko. Ale wiem, że się jej nie boisz, bo wy, chrześcijanie, potraficie patrzeć poza linię horyzontu”. Misjonarz słysząc te słowa przerwał na chwilę swą pracę. Spojrzał z zadumą na wykopany grób i spoczywające obok zawiniątko skrywające ciało dziecka. „Tak – odpowiedział po chwili – my, chrześcijanie, potrafimy patrzeć poza linię horyzontu”.

Historyjka ta może się wydawać dość banalna i ckliwa. Śmierć dziecka zawsze wywołuje emocjonalne poruszenie. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na sformułowanie: spoglądanie poza linię horyzontu. Idąc za myślą apostoła Pawła – doświadczamy tego, co znikome, niewidzialne, nasze ciała starzeją się i słabną, zewnętrzny nasz człowiek niszczeje. Jednak to nie wszystko. Oczyma wiary i ufności dostrzegamy to, co niewidzialne, a doczesne doświadczenie staje się chwilowe wobec wieczności. Dlatego – jako chrześcijanie – widzimy dalej, szerzej. Oczyma wiary, w oparciu o biblijne obietnice jesteśmy w stanie zajrzeć poza horyzont doczesności, znikomości, przemijania i śmierci.

Wgląd w tę pozadoczesną rzeczywistość dał nam sam Zbawiciel. W czterech Ewangeliach wielokrotnie możemy przeczytać o powrocie do domu Ojca, o złożeniu życia jako okup za nasze grzechy i otwarcie nam możliwości zbawienia i związanego z tym zamieszkania w Bożym Królestwie. I to w randze Bożych dzieci, pełnoprawnych obywateli, a nie dzikich lokatorów! Aby jednak tego doświadczyć, powinniśmy według apostoła Pawła spełnić jeden podstawowy warunek: nasz niszczejący z każdym dniem zewnętrzny człowiek musi również codziennie się odnawiać. Każdy dzień i jego nowe doświadczenia – dobre i złe – mają stymulować naszą wiarę, ufność, tak aby nigdy nie straciły one młodzieńczego wdzięku i uroku.

Niedawno miałem okazję porozmawiać z sędziwym i schorowanym człowiekiem, jednak o wielkiej bystrości i przenikliwości umysłu. Niesamodzielny w funkcjonowaniu, przykuty do wózka inwalidzkiego i korzystający z koniecznej opieki osób trzecich, powiedział mi bardzo ważną rzecz – chrześcijanin musi być człowiekiem radosnym, takim z poczuciem humoru, uśmiechniętym. Smutny chrześcijanin, to chrześcijanin, który nie rozumie Chrystusa. Chrystus jest radością, daje uśmiech i optymizm. Pogodne oblicze tego człowieka mocno kontrastowało z jego fizyczną niemocą. Ale uśmiech był prawdziwy i szczery. Błysk w oku – młodzieńczy i świeży. Widać było, że ten człowiek zerka intensywnie w swym doświadczeniu modlitwy i lektury Pisma poza horyzont doczesności i czyni to z radością, pomimo chwilowego ucisku.

Inny mój rozmówca, obchodzący setne urodziny dżentelmen, w podobnej jak ten pierwszy kondycji, zapytany: „Jak się Pan czuje?” – odpowiedział ze swadą: „Coraz lepiej – coraz bliżej!”. Wiara w zmartwychwstałego Jezusa i Jego obietnice pozwala im obu z ufnością patrzeć poza horyzont – mimo doczesnych ograniczeń. Amen.

3. Niedziela po Wielkanocy (Jubilate)