„Dzięki składam temu, który mnie wzmocnił, Chrystusowi Jezusowi, Panu naszemu, za to, że mnie uznał za godnego zaufania, zleciwszy mi tę służbę, mimo to, że przedtem byłem bluźniercą i prześladowcą, i gnębicielem, ale miłosierdzia dostąpiłem, bo czyniłem to nieświadomie, w niewierze. A łaska Pana naszego stała się bardzo obfita wraz z wiarą i miłością, która jest w Chrystusie Jezusie. Prawdziwa to mowa i w całej pełni przyjęcia godna, że Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników, z których ja jestem pierwszy. Ale dlatego miłosierdzia dostąpiłem, aby na mnie pierwszym Jezus Chrystus okazał wszelką cierpliwość dla przykładu tym, którzy mają weń uwierzyć ku żywotowi wiecznemu. A królowi wieków, nieśmiertelnemu, niewidzialnemu, jedynemu Bogu, niechaj będzie cześć i chwała na wieki wieków. Amen”. 1 Tm 1,12-17
Wczytując się w te słowa, szczególną naszą uwagę zwraca wyznanie Apostoła Narodów: „Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników, z których ja jestem pierwszy”. W dzisiejszych czasach, gdy liczy się siła, zdrowie, doskonałość, z trudem przychodzi nam mówić o chorobach, ułomnościach, niedoskonałościach i ograniczeniach. Każda słabość, każda niedoskonałość może przecież zostać wykorzystana przeciwko nam.
Dziś trudno wyznawać, że jest się grzesznikiem, gdyż w naturalny dla nas sposób zaczynamy się usprawiedliwiać. Czynimy niemal tak samo, jak czynił to faryzeusz w świątyni, który w duchu się modlił słowami: „Boże, dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie, rabusie, oszuści, cudzołożnicy albo też jak ten oto celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę z całego mego dorobku” (Łk 18,11-12). To usprawiedliwianie jest poszukiwaniem ratunku dla siebie: „Nie jestem taki zły, są przecież gorsi ode mnie”. Jako ludzie próbujemy wybielać siebie, jednak bardzo często nie dostrzegamy, że ten swój brud grzechu jedynie rozmazujemy jeszcze bardziej, bo zaczyna nas ogarniać pycha. A gdy człowieka ogarnia pycha, gdy pokora zostaje zepchnięta gdzieś całkiem na bok, to nie jesteśmy w stanie szczerze, ze skruszonym sercem wyznać: jestem grzesznikiem.
Z jeszcze większym trudem przychodzi nam wyznawać nasze grzechy: jestem złodziejem, jestem cudzołożnikiem, jestem kłamcą, jestem osobą obmawiającą innych, pożądam tego i owego, nie okazuję szacunku przełożonym itd. Z trudem przychodzi nam przyznawać się do upadku, bo co inni o nas pomyślą. I nieraz tak samo myślimy w odniesieniu do Boga – co Bóg o nas pomyśli. Bóg jednak dobrze wie, co uczyniliśmy, a wyznanie naszych grzechów, przyznanie się do tego, kim jesteśmy, to dla nas szansa na zmianę poprzez wzbudzenie w sobie samym poczucia wstydu. Gdy stajemy przed Bogiem ze swoimi grzechami, gdy zaczynamy się ich wstydzić – tak rzeczywiście wstydzić – to pojawia się dla nas szansa na zmianę.
Nieraz jednak to, czego wstydzimy się przed Bogiem, okazuje się akceptowane przez społeczeństwo. Dlatego niezwykle istotne jest, aby chrześcijanin za punkt odniesienia swojego życia brał to, czego oczekuje od niego Bóg, a nie społeczeństwo. Mówiąc inaczej, aby punktem odniesienia dla jego życia nie była poprawność polityczna, ale rzeczywiście stanowiło go Pismo Święte. Kiedyś mawiano, że chrześcijanin płynie pod prąd, a z prądem płyną tylko śnięte ryby, dziś też powinniśmy sobie przypominać te słowa. Jako chrześcijanie nieraz musimy płynąć pod prąd, choć to niezwykle trudne. Nie możemy poddawać się społecznym i politycznym trendom.
Stając przed Bogiem nie musimy być idealni, nie musimy być doskonali. Bóg cierpliwie czeka na każdego człowieka, bo jak pisze apostoł Paweł: „dlatego miłosierdzia dostąpiłem, aby na mnie pierwszym Jezus Chrystus okazał wszelką cierpliwość dla przykładu tym, którzy mają weń uwierzyć ku żywotowi wiecznemu”. Chrystus chce każdego z nas usprawiedliwić dla naszego zbawienia, jednak do tego niezbędne jest wyznanie przed Bogiem naszych win, wyznanie: „Potrzebuję Ciebie, Chryste”. Amen.
„Zwiastun Ewangelicki” 12/2022