„Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie”. Mt 11,28-30
Niemal za każdym razem, gdy ten biblijny fragment staje na mojej drodze, myślę, że to Jezusowe wezwanie powinno znajdować się nad wejściem do każdego kościoła. Jeśli jako ludzie jesteśmy solą ziemi i światłem świata, to te słowa Nauczyciela z Nazaretu są solą i światłem Jego nauki. Przecież od początku do końca chodzi o życie. Nie o jakieś życie, ale o to jedyne, które mamy.
Sens chrześcijaństwa tkwi przecież w jego „dzianiu się” w świecie. W realnej przestrzeni i realnym czasie. Jaką wartość miałoby jakiekolwiek biblijne Słowo, gdyby miało się realizować poza życiem?
Od kiedy cesarz Teodozjusz ogłosił w końcówce IV wieku chrześcijaństwo religią panującą, rozważane tu słowa Jezusa stały się problemem. Panujący od tamtego momentu książęta Kościoła nie potrzebowali nikogo zapraszać i nie mieli ochoty na pochylanie się nad spracowanymi i obciążonymi. Rozwój instytucji Kościoła sprzyjał przez wieki utrwalaniu pańszczyzny i utwierdzaniu wiernych w przekonaniu o takim „Bożym porządku”. Bezustanny wzrost potęgi instytucji doprowadził do sytuacji, w której papież stał się najpotężniejszym politykiem świata. Państwo, armia, wojny z cesarstwem… I religijny miecz, którego nadużywały obie strony. I gdzie tu miejsce dla obciążonych i utrudzonych?
Reformacja przynosi odnowę i inne spojrzenie na wolność. Oczywiście nie zawsze i wszędzie każdy rozumie to właściwie. Bywa, że niektórzy nie rozumieją i nie potrafią zastosować tego nowego pojmowania wolności.
Otwartych drzwi wolności nie da się już zatrzasnąć. Wkradająca się sekularyzacja i stojąca za nią filozofia oświecenia burzą powoli dawny porządek. On jeszcze wróci w XIX i XX wieku w kolejnych spółkach z wszelkimi nacjonalizmami. Jak dobrze potrafi się czuć niejeden Kościół w objęciach władzy i wzajemnie, widzieliśmy w Trzeciej Rzeszy, a dziś widzimy dużo bliżej. I w dodatku zapewniani jesteśmy, że to w obronie Ewangelii! Niewiarygodne.
A przecież Jezusa kompletnie nie interesowały państwa, narody, systemy polityczne ani zarządzanie majątkiem. Jezus i jego nauka były i są najintymniejszą relacją pojedynczego człowieka z Bogiem! Bogiem, który do tego człowieka przychodzi i zmienia jego życie. Całe lata błędów Kościoła, który zbyt często znajdował i znajduje swój cel we władaniu ludźmi, nie powodują wcale, że Jezus z Nazaretu i Jego nauka zaczynają mieć inny cel, niż ten przez Niego postawiony. Czyli sprawić, byśmy byli wolni i przez to szczęśliwi.
Ktoś zapyta, jak być wolnym poprzez ograniczenia? Tylko że wymagania Jezusa nie ograniczają niczego poza egoizmem. Wymagania Jezusa, a nie uzurpujących sobie prawo ingerencji w nasze życie tych, którzy twierdzą, że mówią w Jego imieniu i wiedzą lepiej, co nam wolno, a czego nie. Jezus mówi, że Jego jarzmo jest miłe, a brzemię lekkie – i wie co mówi. Ono jest takie, bo jest najlepszym sposobem na radzenie sobie z nieszczęściami: samotnością, chorobą, rozpaczą. Chrześcijaństwo nie potrzebuje władzy, tłumów, flag i narodowych hymnów, bo chrześcijaństwo jest praktyką lepszego życia: współczuciem, wiernością, cierpliwością i empatią. Dlatego naszym zadaniem jako Kościoła jest otwierać szeroko drzwi dla tych, którzy się źle mają. Bez stawiania warunków! Tak jak w Jezusowym wezwaniu.
Nieszczęście pandemii, ale także to, co nastąpi po niej, będą dla nas kolejnym egzaminem. Czy my sami przetrąceni i poturbowani –będziemy potrafili otworzyć się na wszystkich obciążonych i obdarzać ich Jezusowym ukojeniem? Oby tak było, bo dla Kościoła, który jedynie rządzi i dzieli, zaczyna brakować miejsca. Amen.
„Zwiastun Ewangelicki” 8/2021