miniatura

„A wejrzawszy w siebie, rzekł: (…) Wstanę i pójdę do ojca mego i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie”.
Łk 15,17-18

Nieodpowiedzialny, krnąbrny, zadufany w sobie młokos, a do tego samolub i egoista – tak niejeden myśli o biblijnym synu marnotrawnym. A ja trochę przekornie powiem, że marnotrawny syn jest, czy też powinien być dla nas wzorem do naśladowania! Dla kogo? Dla marnotrawnych synów i córek naszych czasów, a takimi niestety my wszyscy jesteśmy.

W czym więc może on być dla nas wzorem? W tym, co uczynił, a dokładniej w tym, o czym świadczą słowa „wejrzał w siebie”. Zobaczył tam spustoszenie, jakiego dokonał grzech i postanowił: „Wstanę, pójdę i powiem: Ojcze zgrzeszyłem, nie jestem godzien nazywać się synem twoim”.

Wejrzeć w siebie wcale nie jest łatwo. Nieraz można się srodze przerazić, zobaczywszy, co w nas tkwi. Ktoś bardzo obrazowo powiedział: „W moim sercu jest cały ogród zoologiczny: lis, żmija, węgorz, jeż, wilk i lew”. Marnotrawny syn nie tylko zobaczył swój własny „ogród zoologiczny”, ale zrobił o wiele więcej: powrócił. Powrót, to piękne słowo, mimo że czasem może nas kosztować wiele łez skruchy, pokory, poczucia niegodności.

Różnie toczą się drogi naszego życia. Tak jak w jednej z legend o powstawaniu Ostatniej wieczerzy Leonarda da Vinci. Artysta malował swe dzieło przez wiele lat i chciał, aby twarze apostołów były autentyczne, dlatego dla każdej postaci szukał odpowiedniego wzorca. Pewnego razu spotkał młodzieńca z twarzą pełną dobroci i miłości. Od razu był pewien, że będzie to twarz Jezusa. I tak się też stało. Była to jedna z pierwszych postaci obrazu. Od tego czasu minęło kilka lat, do momentu gdy Leonardo da Vinci prawie skończył swoje dzieło. Została mu już tylko jedna postać – Judasza. Odpowiedniego modelu szukał w zaułkach i spelunkach miasta, aż wreszcie natknął się na człowieka, którego twarz naznaczona występkiem wydała mu się bardzo stosowna. Zaprowadził go do swojej pracowni i tam dopiero go rozpoznał. Okazało się, że ów człowiek niegdyś posłużył mu za wzór twarzy Chrystusa.

Pomyślimy, jakże straszna musiała być droga, która zaprowadziła tego człowieka na samo dno – niemal z raju do piekła. Droga do duchowej śmierci, którą przeszli, zarówno ów człowiek, jak i syn marnotrawny, zagraża każdemu z nas. Często w naszym sercu pokusa szepce: „Idź i skosztuj innego życia. Bądź sam dla siebie panem i bogiem”. I czy te słowa nie przypominają nam historii z ogrodu Eden? Pokusa zawsze jest podobna, a co najgorsze, często skuteczna. I do dziś często święci triumfy, odciągając ludzi od Boga.

Drogą pokusy poszedł młodszy, tak zwany marnotrawny syn. Ale czy tylko on? Czy w tej historii mowa jest tylko o jednym marnotrawnym synu? Zastanówmy się, kto jeszcze oddalił się od ojca? Spójrzmy na syna, który pozostał w domu. Przecież można pozostać w domu i żyć z ojcem albo raczej obok niego – bez miłości i radości. Starszy syn jest w domu, ale nie potrafi współodczuwać z ojcem. Nie potrafi zrozumieć ojcowskiej radości, nie jest w stanie spojrzeć na rzeczywistość z jego punktu widzenia. Fizycznie nie odszedł z domu, ale duchowo był ojcu daleki. Ta historia pokazuje, że można być posłusznym, a jednocześnie nie mieć z ojcem nic wspólnego. Samo posłuszeństwo nie dało starszemu synowi zadowolenia, nie wypełniło go radością. Wręcz przeciwnie, jest pełen goryczy: „Oto tyle lat służę ci (…), a mnie nigdy nie dałeś nawet koźlęcia, bym się mógł zabawić z przyjaciółmi mymi” (Łk 15,29).

Przebywanie z ojcem nie było dla syna ważne. On potrzebował nagrody! Być może w głębi swego serca myślał, że jego młodszy brat przynajmniej się zabawił, podczas gdy on musiał przez cały czas ciężko pracować. Nie potrafił zrozumieć, że oddalenie od ojca już jest karą, a bliskość jest nagrodą, która daje radość.

Nie chodzi więc tylko o to, aby pozostać w domu Ojca – to za mało. Chodzi o to, aby pozostać w pewien sposób. Amen.

3. Niedziela po Trójcy Świętej

„Zwiastun Ewangelicki” 12/2023