miniatura

„Sporządził więc Mojżesz miedzianego węża i zawiesił go na palu. I było tak, że jeśli wąż kogoś ukąsił, a ten spojrzał na miedzianego węża, to pozostawał przy życiu”.
4 Mż 21,9 (BE)

Gdy wędrujemy po pustyni, często odnosimy wrażenie zagubienia, ponieważ pustynne krajobrazy są monotonne. Niejednokrotnie tracimy orientację, zwłaszcza, gdy doskwiera nam brak wody, a skwar bywa bezlitosny. Wówczas, mimo bezkresu piaskowych przestrzeni, możemy odczuwać klaustrofobiczne lęki. Panoszy się beznadzieja, a kolejne przeżyte fatamorgany jedynie nas w niej utwierdzają.

Czas spędzony na pustyni potrafi się dłużyć i wyzwalać zniecierpliwienie. Podczas marszu niejeden raz odnosimy wrażenie, że tu, gdzie właśnie się znajdujemy, byliśmy już wielokrotnie. Narasta poczucie paniki. To potrafi być irytujące. Szczególnie dobijająca bywa bezsilność.

Samo życie. Pośród skomplikowanej codzienności do głosu dochodzi zniecierpliwienie. Gdy błądzimy, gdy piętrzą się w naszym życiu trudności, gdy narastają komplikacje, wówczas rodzą się w nas liczne zastrzeżenia, wzmaga się gniew – często także na Boga. Niejednokrotnie poddajemy w wątpliwość Jego istnienie.

Właśnie z takim kontekstem mamy do czynienia, gdy wczytujemy się w historię o jadowitych wężach. Izraelici mają dosyć dreptania po pustyni. To intensyfikuje szemranie przeciw Mojżeszowi i Bogu. Mogliby zaoszczędzić sobie drogi oraz związanego z nią trudu. Jednak Edomici, potomkowie Ezawa, czyli kuzynostwo kolejnej już generacji, zatem krewniacy, stanowią niepodważalne zagrożenie. Znamy takie przypadki, gdy bratni naród wcale nie musi wzbudzać poczucia bezpieczeństwa.

Zaskakująca jest tym razem Boża reakcja. Odpowiedzią na narzekania nie jest kolejny pomocowy gest typu manna czy przepiórki. Bóg w reakcji na narastające niezadowolenie niejako je potęguje, zsyłając na wędrujących jadowite węże. Śmiertelne zagrożenie rodzi jednak w niektórych pokutną refleksję. Ta z kolei prowadzi do wstawienniczej modlitwy.

Dramatyczna sytuacja zostaje przyhamowana dzięki wyjątkowemu, choć absurdalnemu antidotum. Bóg wydaje się totalnie niekonsekwentny. Kiedy wybrańcy sami tworzą sobie złotego cielca i oddają mu cześć, napotykają na Boży gniew. Tymczasem otrzymują polecenie wykonania miedzianego węża. Okazuje się, że ten pozbawiony życia symbol – niesie ratunek. Wyrywa z dramatu pustynnej beznadziejności, przywraca do życia. Stanowi ochronę przed śmiertelnymi zagrożeniami. Bardzo specyficzna Boża szkoła życia.

Dla Izraelitów żadne novum. Zanim wyruszyli w stronę Ziemi Obiecanej, otrzymali polecenie, że jeśli chcą zachować przy życiu pierworodnych, muszą pomazać krwią baranka odrzwia swych domostw. Dzięki temu doświadczyli ratunku. Chyba jednak już o nim zapomnieli! Oczekiwali innego rozwoju wydarzeń. Pośród uciążliwości doświadczają niejako jedenastej plagi.

Jak trudno pojąć Boga! Niełatwo przychodzi zrozumieć Jego wolę, a tym bardziej odgadnąć kierunek Jego działania. Właściwie nasze życiowe dylematy rozwiewa ewangelista Jan: „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak musi być wywyższony Syn Człowieczy, aby każdy kto w Niego wierzy, miał życie wieczne” (J 3, 14-15). Skoro ma to być pomocne i nieść ratunek, to czemu nie? Jednak sposób wywyższenia Człowieczego Syna – krzyż – przeraża.

Jako znajdujący się w drodze przeżywamy wiele niedogodności wędrowania przez życie. Często mamy dosyć szlaków, które przychodzi nam przemierzać. Wielokrotnie w dotkliwy sposób doskwiera nam milczenie Boga. Wydaje się, że nie potrzeba nam dodatkowych trudnych przeżyć. Dosyć ukąszeń doświadczamy na co dzień. To nie jest dla nas orzeźwiająca  forma wyrwania z marazmu beznadziejności. Po co mamy spoglądać na krzyż?!

„Kto spojrzy na Pana, kto spojrzy na krzyż, ten z grzechów podniesie się zdrów. Więc spojrzyj na Pana, do Niego się zbliż, usłuchaj wezwania tych słów! Spójrz, spójrz, grzeszny spójrz!” (ŚE 132,1), abyś „miał życie wieczne”. Amen.