Właściwie trudno określić, kiedy nastąpiło moje pierwsze spotkanie ze „Zwiastunem” – czytaj: „Przyjacielem Dzieci”. Zapewne było to w bardzo wczesnym dzieciństwie. Możliwe, że nastąpiło ono za sprawą książki Mój przyjaciel Jezus. Jedno wiem na pewno: mama dbała, by kolejne numery czasopisma dla dzieci nabywać regularnie; prenumerować zaczęliśmy je później. Najpierw czytała mi zamieszczane tam historie, abym potem, gdy nauczyłem się składać litery, mógł sam zagłębiać się w lekturze.
Mój ojciec, posiadający wspaniałe manualne zdolności, w tym czasie stawał się introligatorem, który pojedyncze numery roczników „Przyjaciela Dzieci” zszywał w książki. Dla ewangelika żyjącego w diasporze te drukowane stronice wyznaniowej literatury były czymś niezwykle wartościowym. Gdy się jest jedynym luteraninem na podwórku, w klasie, szkole – warto mieć takie wsparcie. Zawsze je sobie ceniłem i nadal cenię. I chociaż od czterech dekad mieszkam już w zupełnie innym otoczeniu, gdzie stale spotykam osoby będące ewangelikami, to nie zapomniałem tamtych chwil, kiedy co rusz musiałem składać świadectwo swojej tożsamości, bo inni traktowali mnie jak obcego. Może dlatego, gdy dziś biorę do rąk kolejny numer „Zwiastuna Ewangelickiego”, to nadal, każdorazowo jest to wydarzenie o dużym ładunku emocjonalnym.
Autorzy, tematy i materiał misyjny
Czytając, nie tylko odkrywałem zapisane treści, ale poznawałem autorów, ich styl i niepowtarzalność. Nie sądziłem wtedy jeszcze, że pewnego dnia spotkam zarówno autorkę tekstów z czasu mego dzieciństwa dk. Helenę Gajdacz, jak i rysownika ilustracji, które z taką pieczołowitością kolorowałem – ks. Emila Gajdacza. Trudno było się spodziewać, że przyjdzie nam współpracować ze sobą, a także przeżywać wiele cennych chwil i prowadzić sympatyczne rozmowy. Bóg w zaskakujący sposób sprawia, że ludzkie drogi krzyżują się ze sobą.
W czasach licealnych „Zwiastun” służył mi jako materiał wyjściowy do pracy misyjnej. A to za sprawą publikowanego w odcinkach opowiadania autorstwa Yoneko Tahary i Bernarda Palmera pod tytułem Yoneko. Moi rówieśnicy zaczytywali się historią Japonki. Kolejne numery „Zwiastuna” wędrowały od domu do domu, równocześnie wyzwalając podczas przerw czy też po lekcjach dyskusje na temat ewangelicyzmu.
Trudnym czasem był stan wojenny, kiedy na kilka miesięcy wstrzymana została dystrybucja naszego dwutygodnika, a ja z utęsknieniem czekałem na dzień, w którym znów będę mógł wertować stronice bliskiego memu sercu czasopisma.
Odkrywanie Kościoła i życiowej mądrości
Rozpoczynając studia teologiczne w Warszawie nawet nie śniłem, że otrzymam propozycję pracy w wydawnictwie i to już w pierwszym miesiącu sztubackiej przygody. Ówczesna główna księgowa Wydawnictwa „Zwiastun” Krystyna Waker pewnego dnia zagadnęła mnie, czy nie pomógłbym w dystrybucji czasopisma. I tak rozpoczął się mój pięcioletni związek ze „Zwiastunem”, który z pewnością podreperował mój budżet na czas studiów, ale nade wszystko dał mi szansę spotkania niesamowitych ludzi. Osoby tworzące ówczesny zespół pracowników wydawnictwa na zawsze pozostaną w mej pamięci.
Przeżyłem z nimi wiele fantastycznych chwil. U ich boku nabrałem życiowej mądrości. Odkrywałem Kościół wraz z jego różnymi obliczami, także tymi nie zawsze chlubnymi. Mimo rozczarowań Kościołem, które były ich udziałem, widziałem ich zaangażowanie i zapał, by żyjący w diasporze ewangelicy regularnie otrzymywali drukowane wsparcie duchowe.
Zespół wydawnictwa
Godziny spędzone w wydawnictwie, to nie była jedynie praca, to były cenne rozmowy, przeżywana radość, a bardzo często szczery śmiech. U boku wspomnianej, często bezpośredniej do bólu Krysi Waker administracyjnymi sprawami zajmowały się: pełna dowcipu Lilianna Klinbajl, nieco flegmatyczna, ale wesoła Maria Cieślar, którą wkrótce po moim przybyciu do pracy zastąpiła znana z trafnych ripost Marta Horodyska. W tym miłym otoczeniu jako młody student wykonywałem swe zadania.
Na przeciwko biura administracji znajdowała się redakcja, na czele z pełną zapału dyrektor Ewą Otello-Wiśniewską, gdzie pracowały też przesympatyczna Łucja Cholewik i subtelna Ewa Wieja. Natomiast w piwnicznych czeluściach, a także w swej, jak mówiliśmy, kanciapie władzę dzierżyła energiczna Wandzia Buzak, swą życzliwością przyciągająca do siebie tak studentów, jak i duchownych. Miała siłę przekonywania. Dbała o obniżanie kosztów wysyłki. Zatem każdemu napotkanemu wręczała paczki z książkami lub „Zwiastunami”. Czasem jadąc pociągiem na drugi kraniec kraju trzeba było zabierać taki pakunek. Wandzi się nie odmawiało! Dalej mieściły się dwa pomieszczenia, w których stała mała maszyna drukarska i inne urządzenia introligatorskie, które obsługiwał cichy i spokojny Janusz Bury, którego wspierała uśmiechnięta Janina Czudek, kompletując wydrukowane arkusze, a następnie je zszywając.
To w tamtym czasie dane mi było poznać byłych dyrektorów wydawnictwa: jego ikonę – długoletnią dyrektor i zarazem redaktor książek i czasopisma – dk. Irenę Heintze, a także jej następcę ks. dra Tadeusza Wojaka. Ważnymi postaciami w wydawnictwie byli wówczas konsultanci teologiczni: ks. Jerzy Gryniakow, ks. Manfred Uglorz, ks. Henryk Czembor, którzy pełnili też funkcję kolegium redakcyjnego. Regularnie zaglądali do gabinetu dyrektor Ewy Otello-Wiśniewskiej, składali propozycje artykułów i poprawiali nadesłane teksty. Mogłem wówczas podglądać, jak powstają kolejne numery.
Moja pięcioletnia praca
Na czym jednak polegała moja praca? Otóż na adresowaniu wyprodukowanych przez Wandzię obwolut na „Zwiastuny” przeznaczone dla indywidualnych odbiorców, a także kopiowaniu adresów na paczki wysyłane do naszych parafii. Indywidualnych odbiorców było ponad dwa tysiące. Co dwa tygodnie trzeba było przygotować taki zestaw. Patrząc ze współczesnej perspektywy – wydaje się – nic nadzwyczajnego. Wówczas jednak komputerów nie było, a druk adresów następował ręcznie. Obwolutę najpierw namaczałem filcową końcówką urządzenia, w którym znajdował się spirytusowy płyn, następnie przykładałem w plastikowej ramce kalkową makietkę z adresem, by walcem, który znajdował się po przeciwnej stronie wspomnianego filcu odbić adres na obwolucie. Po kilku godzinach takiej pracy nie czuło się już dłoni.
Wspomniane adresy, napisane na maszynie do pisania na specjalnej kalce, były bardzo nietrwałe. Zatem co pewien czas czekało mnie przepisywanie tych ponad dwóch tysięcy adresów na nowe kalki, obramowanie ich w plastikowe oprawy i tak w kółko… Na tym nie koniec. Kiedy wszystkie adresy były wydrukowane, następowało segregowanie według kodów poszczególnych miejscowości. Wówczas mógłbym startować w konkursie na odgadywanie kodów miast i wiosek, w których mieszkali czytelnicy. A adresy naszych parafii w całej Polsce znałem na pamięć! Tak posegregowane obwoluty trafiały do rąk Wandy Buzak, która czasem przy pomocy mych koleżanek i kolegów ze studiów wypełniała je kolejnym numerem ewangelickiego czasopisma.
Niejednokrotnie wyruszałem także na pocztę, by nadawać ważną dla ewangelików przesyłkę, a także na ul. Tamka do drukarni z panią dyrektor, by odbierać wydrukowane najnowsze numery czasopism i książki. Wiele razy pakowałem je do fiata kombi, by wspólnie przemierzać mazurskie drogi, aby na niedzielne nabożeństwa dostarczyć do ewangelickich parafii kościelną literaturę. Pani dyrektor była świetnym kierowcą, ale trudno sobie dziś nawet wyobrazić, ile tysięcy kilometrów pokonywała.
Służbowa i pozasłużbowa integracja
Jako że zawsze cechowała mnie bogata wyobraźnia i fantazja, w czasach wielkich przemian polityczno-społecznych postanowiłem założyć związek zawodowy, któremu przy akceptacji dyrekcji i współpracowników wydawnictwa przewodziłem. Szarzyznę codzienności trzeba było jakoś przełamać. Organizowałem zebrania, podczas których prezentowałem postulaty kierowane do dyrekcji. Do dziś mam zachowaną ich treść. Warto przytoczyć niektóre: „Mając na względzie dobro pracowników, żądamy: zwiększenia liczby godzin kulturalnych, rekreacyjnych, humorystycznych (…) stworzenia funduszu socjalnego i reprezentacyjnego (…), a dla nadgorliwców, aktywistów i przodowników, którzy pragną wyróżnień i odznaczeń, żądamy pracy w soboty; precz z wolnymi popołudniami”. Ten ostatni postulat był oczywiście nieco prześmiewczym nawiązaniem do oczekiwań pani dyrektor w stosunku do pracowników, by dla tak zwanej sprawy, byli gotowi tak jak ona poświęcać swój wolny czas.
Świętowaliśmy też urodziny poszczególnych pracowników. Celem tych spotkań była integracja, na której bardzo mi zależało. To były fantastyczne spotkania, pełne radości. Do tego stopnia, że nawet pracownicy konsystorza wraz z Dorotą Matejak, sekretarką biskupa Kościoła Janusza Narzyńskiego brali w nich udział, co wymagało nie lada ekwilibrystyki, bo trzeba było wybrać taką porę, kiedy biskupa nie było. Związek zawodowy w ramach programu: integracja był organizatorem wycieczek. W jednym z zachowanych protokołów czytamy, że został „spisany na okoliczność wyjazdu pracowników Instytutu Wydawniczego »Zwiastun« w celu zatopienia Marzanny i powitania wiosny w dniu 21 marca 1986 roku w Zbójnej Górze nad szczątkami Czarnego Stawu”.
To dopiero były przygody! Podczas wyjazdu zacieśniały się więzy, lepiej się poznawaliśmy, a „po zaspokojeniu głodu i pragnienia (oczywiście gorącą herbatą) zaczęliśmy zabawy ruchowe, aby spalić nabyte kalorie. Bawiliśmy się w berka, »Labada« i inne gry. Śpiewaliśmy cienko piosenki przy ognisku”. To były piękne chwile.
Organizowaliśmy również wspólne wyprawy na ważne wydarzenia kościelne, jak chociażby wraz z członkami rodzin pracowników 15-osobowy wyjazd do Radomia na instalację na proboszcza cenionego i lubianego w wydawnictwie ks. Jana Szklorza.
Nowe wyzwania w Bielsku-Białej
Wiele lat później, u boku dyrektora Wydawnictwa Augustana ks. Jerzego Below otrzymałem szansę, by uczestniczyć w procesie redagowania książek i wydawanych wówczas periodyków i nabyć umiejętności korekty tekstu. Pewnego dnia podczas spotkania z pastorostwem Ewą i Jerzym Below w ówczesnym naszym domu, czyli na plebanii w Bładnicach, powstała myśl, by stworzyć i wydawać podręczniki do lekcji religii do wszystkich klas. I znów dane mi było przez wiele lat pracować w fantastycznym zespole wraz z dk. Ewą Below, dk. Joanną Sikora, Elżbietą Byrtek, Kariną Wowry, ks. Dariuszem Dawidem, ks. Piotrem Wowry. Mimo często intensywnej i bardzo wymagającej pracy, wspólnie przeżyliśmy wiele wesołych chwil. Później przyszedł czas na przygotowywanie i prowadzenie Ogólnopolskiego Konkursu Biblijnego „Sola Scriptura” wraz z tymże zespołem podręcznikowym, ale też z Beatą Reske, dk. Renatą Raszyk i ks. Janem Raszykiem.
Nie mogę pominąć kilkuletniego okresu prac w kolegium redakcyjnym – wraz z bp. Pawłem Anweilerem, ks. Janem Badurą, ks. Adamem Maliną, ks. Markiem J. Uglorzem. Ten zespół, wraz z redakcją, czyli z ks. Jerzym Below i Magdaleną Legendź, tworzył także przez pewien czas Kapitułę Nagrody im. ks. Leopolda Otto. Z kolei ostatnie dziewięć lat miałem przywilej przewodniczyć Radzie Wydawnictwa Augustana.
Nieoszacowana wartość spotkań
Każda z wymienionych działalności wiąże się z wieloma przeżyciami, spotkaniami, rozmowami, międzyludzkimi relacjami. Wydawnictwo „Zwiastun”, dziś Wydawnictwo Augustana, w pewnym sensie jest dla mnie „ewangelickim domem spotkań”, w którym spędziłem wiele drogocennych, po ludzku fajnych, dobrych chwil. Zawsze z ogromnym zaangażowaniem pielęgnowano w nim luterańską tożsamość i myślano o tych, których warto wspierać w wyznaniowej samotności, by żyjąc w diasporze wśród inaczej myślących i wierzących otrzymywali niezbędne duchowe wsparcie i nabierali pewności, że są częścią wielkiej luterańskiej rodziny.
I chociaż domownicy się zmieniali, to pozostawili niezatarte wspomnienia, za które jestem Bogu szczerze wdzięczny.
„Zwiastun Ewangelicki” 24/2024