miniatura

Pisać, czy nie pisać? Dzielić się z Czytelnikami, czy zostawić dla siebie tych kilka obrazów związanych z obecnością Zwiastuna w moim życiu? Czy to jest na tyle ważne, by odkryć, przypomnieć pewne fakty i nazwiska? A może ważne! Choćby dla jednego kogoś, kto wczyta się w krótkie migawki?

Obraz pierwszy. Dom babci Zuzanny w Jaworzu. Wakacje wczesnego dzieciństwa. I pewna celebra. Przynoszenie egzemplarza „Zwiastuna” z kościoła, gdy w kuchni już pachniało rosołem i mizerią, i młodymi ziemniaczkami. I szacunek babci do słowa pisanego. Jej zaczytanie, a później, rok w rok, oprawianie egzemplarzy czasopisma w roczniki. I moje myszkowanie w pokoju wujka Gustawa, brata taty, który na stałe mieszkał na Zaolziu w Czechach, ale w rodzinnym domu pokój koło strychu był do jego wyłącznej dyspozycji. Zapach zgromadzonych tam wielu książek i grubych tomów oprawionych „Zwiastunów”, w mojej pamięci jest wciąż obecny. Upojny zapach literatury.

Obraz drugi. Już czas studiów. I redakcja „Zwiastuna” w zasięgu ręki. I mój respekt, by nie powiedzieć strach – przed redaktorem naczelnym. Był równocześnie naszym duszpasterzem akademickim. Wiem, że nie wypada, ale jednak napiszę to. W stosunku do mnie był srogi. Nie załapałam się na choćby mały tekścik o zjazdach młodzieżowych, czy rajdach młodych ewangelików na Mazury (my z ChAT-u, plus paczka z Puławskiej), czy o naszych studenckich ewangelizacjach, takich chociażby, jak ta niezapomniana – w Łowiczu.

„Zwiastun” z tamtych czasów – to przede wszystkim było okno na świat. Czytanie o konferencjach zagranicznych w pierwszej połowie lat 70. XX wieku i wieści z działania ŚFL – to był głęboki oddech. Radość z tego, że w świecie dzieje się, że można z palcem na mapie śledzić podróże związane z życiem Kościoła luterańskiego.

Obraz trzeci. Już moja dorosłość i służba w parafiach, i pierwsze me teksty drukowane w „Zwiastunie”. Dopiero te, w których dzieliłam się osobistymi przeżyciami, spotkały się z aprobatą redakcji i czytelników. Ponieważ – ograniczona w tamtych czasach przepisami kościelnymi – niewiele mogłam, wyrażałam się coraz częściej, coraz poważniej i szerzej właśnie na łamach „Zwiastuna”. I to dawało mi ogromną satysfakcję.

Obraz czwarty. To, od czego zaczynałam czytać „Zwiastun”, to były teksty Anny Sikorskiej. Może dlatego, że zaczynałam mniej więcej w tym czasie służbę nagrywania kilkuminutowych rozważań w radiu Katowice? Od pani Sikorskiej nauczyłam się, że mniej znaczy więcej. Jej krótkie refleksje biblijne trafiały prosto do mojego serca.

Obraz piąty i szósty, i siódmy i enty – bo lata płyną – to radość z tego, że takie czasopismo kościelne istnieje nieprzerwanie od ponad półtora wieku i kształtuje życie duchowe tak wielu odbiorców.

Nie wszystko czytam do końca. Nie od deski do deski. Ale „Zwiastun”, obecnie „Zwiastun Ewangelicki”wciąż okazuje się narzędziem, przez które działa Bóg, i wciąż, mimo otwartych granic, jest oknem na świat Kościoła, wydarzeń i kultury. Nic innego nie potrafię powiedzieć, jak skromne i wielkie: Dziękuję!

Zdjęcie u góry: Aleksandra Błahut-Kowalczyk (pierwsza z prawej) jako jurorka konkursu „Zwiastuna” Moi przewodnicy wiary, 1997