miniatura

Byliście (…) wyobcowani ze społeczności Izraela i obcy względem obietnicy przymierzy (…) Teraz zaś w Chrystusie Jezusie (…) nie jesteście obcymi i przybyszami, lecz współobywatelami świętych i domownikami Boga (…) w Nim i wy zostaliście włączeni we wspólne budowanie, by w Duchu stać się mieszkaniem Boga”.
Ef 2,12.13.19.22 (BE)

Od pewnego czasu możemy napotkać w mediach spoty o maju sprzed dwudziestu lat, w którym to staliśmy się członkami Unii Europejskiej. Wspólnoty, której początki sięgają czasów dla kontynentu bodaj najtrudniejszych w dziejach. Ogrom działań, prowadzonej po raz drugi w sposób totalny wojny, doprowadził Europę do katastrofy. I to katastrofy, która chyba nigdy nie miała takiej skali. Poza odbudową gigantycznych wręcz zniszczeń, poza opłakiwaniem milionów zabitych (i często beznadziejnym poszukiwaniem wiadomości o kolejnych milionach), poza leczeniem fizycznych i psychicznych zranień, trzeba było pomyśleć o przyszłości. Wcale nie łatwej, bo za drzwiami czekało bodaj największe nieszczęście – nienawiść. W takich okolicznościach pojawił się pomysł współpracy. Najpierw niepozornej, zabezpieczającej cykle produkcyjne odradzających się europejskich gospodarek. Z czasem obejmującej coraz szersze kręgi i płaszczyzny aż do dziś, kiedy to zdarza się słyszeć, że wspólnotowość poszła za daleko.

Ale bez obaw. Nie o polityce tu będzie, choć w dniu wyborów naszych przedstawicieli do tej właśnie wspólnoty aż korci. Przytoczyłem ten przykład, wspólnoty, która powstała w chwili, gdy powody do podziałów i tarć wręcz ustawiały się w kolejce, bo może nas on nastroić do tematu niedzieli, która jest przed nami. Mówi nam ona o wspólnocie. Wspólnocie, która – wydawać by się mogło – pierwotnie obejmowała raptem jedną, i to jak na tamte czasy wręcz mikroskopijną, rodzinę Abrahama. Dopiero w trzecim pokoleniu udało się jej przełamać, przynajmniej z perspektywy samorozumienia owej wspólnoty, schemat 2+1. A jednak już na samym początku Ten, który ją powołał, zapowiedział też, że będzie ona pierwocinami czegoś znacznie większego niż tylko plemienna jednota. Podobną zapowiedz dostrzeżemy we fragmencie Księgi Izajasza. Słowa o byciu „świadkiem dla ludów” oraz polecenie: „wezwiesz naród, którego nie znałeś, naród, który cię nie znał, pospieszy do ciebie” (Iz 55,4-5), padły w wyjątkowym momencie dziejów. To właśnie wtedy kształtowała się tożsamość judaizmu. Przeżywano wtedy najsilniejszy okres konsolidacji, a jednocześnie odsuwania się od wszystkiego co obce.

Czytałem kiedyś spostrzeżenie właścicielki psa, który miał w zwyczaju zajadle oszczekiwać, najczęściej z wzajemnością, każdego innego, który biegał za płotem. Pewnego razu jednak zdarzyło się nieszczęście. Przez niedomkniętą furtkę do ogrodu wpadł jeden z takich, który nie ustępował pupilowi kobiety. Wydawało się, że skoczą sobie do gardeł, ale po krótkiej chwili zaskoczenia, że zabrakło płotu, każdy z psów stracił całkowicie zainteresowanie tym drugim.

Autorka tekstu zapytała, jak często my, w Kościele, zachowujemy się identycznie? Dopóki ktoś pozostaje z dala, jest w centrum naszego zainteresowania, kiedy jednak znajdzie się we wspólnocie, łatwo tracimy nim zainteresowanie.

Zadaniem Kościoła – tej zapowiedzianej już Abrahamowi wspólnoty – jest wzajemne budowanie. Nie przedłożenie swojego projektu, nie wykończenie na tip-top jakiegoś kącika, w którym Bóg „poczułby się jak u siebie”. „Wspólne budowanie”, nie przez „obcych i przybyszów” czy jeszcze innych „przypadkowych przybłędów” z opowiedzianej przez Jezusa historii, ale przez siostry i braci w wierze.

Chciałby nam życzyć, żebyśmy takiej wspólnoty doświadczali, ale przede wszystkim, żebyśmy taką Wspólnotę potrafili sami, choć wspólnie, budować. Amen.

2. Niedziela po Trójcy Świętej