– potrzebujemy siebie nawzajem
W świecie, w którym żyjemy, coraz częściej możemy usłyszeć zdanie: „Nie potrzebuję Kościoła, nie potrzebuję parafii, nie potrzebuję nabożeństw, lekcji religii, młodzieżówek, przecież sama, sam mogę wierzyć”. Może znamy to stwierdzenie z najbliższego otoczenia. Czasami podobne zdanie wypowiada ktoś w celu usprawiedliwienia swojego odejścia, jak celowo wyraźnie zaznacza – od „instytucji Kościoła”. Jest jednak w takim stwierdzeniu coś, o czym nigdy nie powinniśmy zapominać. Tak naprawdę w takiej decyzji chodzi o usprawiedliwienie opuszczenia nas – Chrystusowej wspólnoty.
Od najmłodszych lat uczyliśmy się, że Kościół Jezusa Chrystusa to przede wszystkim ludzie, którzy pozwalają się prowadzić w życiu przez wiarę swojemu Zbawicielowi. Kościół to ty i ja, a także ta osoba, którą przypominasz sobie z lekcji religii, nawet jeśli było to dawno. To ta osoba z ławki kościelnej, która siedziała obok ciebie, nawet jeśli twoje miejsce „już w niej wystygło”. Kościół to wspólnota – to ludzie, którzy mają pamiętać patrząc na siebie nawzajem, że Chrystus powołał nas do życia dla siebie nawzajem, w siostrzano-braterskiej relacji, nie tylko w wierze. Ale przez poświęcenie swojego życia na krzyżu Golgoty złączył nas także swoją krwią i uczynił wybranymi, i zbawionymi przez Niego dziećmi Bożymi, przeznaczonymi do konkretnego życia zarówno tu, na ziemi, jak i w niebie.
To wie już siedmiolatek
Właśnie do takich ludzi, którzy mieli świadomość Bożego wyboru, otrzymanego zbawienia, został napisany List do Hebrajczyków. Podobnie jak my wiedzieli, jak mają żyć, wiedzieli kim są. A jednak potrzebowali tego wskazania: „Zwracajmy uwagę jedni na drugich, dążąc do gorliwej miłości i dobrych uczynków” (Hbr 10,24; BE). Tego wezwania potrzebujemy i my dzisiaj, może nawet bardziej niż jeszcze przed kilkoma laty. Można wskazać różne tego powody. Z pewnością jednym z nich jest to, co można nazwać „postępującym kryzysem Kościoła w ogóle”. Całą odpowiedzialność można przerzucić na duchownych i odkrywanie tego, co złego zrobili w przeszłości i czego dalej się dopuszczają.
Ale Kościół chrześcijański to nie tylko duchowni – zwłaszcza w luterańskim pojmowaniu. Warto przytoczyć słowa z Wyznania augsburskiego, od którego pochodzi nazwa naszego Kościoła. W artykule VII przeczytamy: „Kościół zaś jest zgromadzeniem świętych, w którym się wiernie naucza Ewangelii i należycie udziela sakramentów. Dla prawdziwej tedy jedności Kościoła wystarczy godność w nauce Ewangelii i udzielaniu sakramentów”. A w Artykułach szmalkaldzkich ks. Marcin Luter dosadnie stwierdza: „Albowiem (Bogu dzięki) już chłopiec siedmioletni wie dzisiaj, co to jest Kościół, mianowicie, że są nim wierzący, czyli święci, owieczki słuchające głosu swojego pasterza (Chrystusa)” (AS XII,2).
Czy tak patrzymy na Kościół? Tego uczymy swoje dzieci? Czy jako młodsi i starsi przekonujemy siebie nawzajem, że naszym zadaniem jest troszczyć się o drugich, że potrzebujemy siebie nawzajem, że inni nas w tym Kościele potrzebują?
Jezusowy styl życia
Zaraz potem, w 25 wersecie, apostoł dodaje do Hebrajczyków: „Nie opuszczając wspólnych zebrań naszych, jak to jest u niektórych w zwyczaju, lecz dodając sobie otuchy, a to tym bardziej, im lepiej widzicie, że się ten dzień przybliża”. Kontekstem dla tych słów jest wiele zdań, które apostoł poświęcił w swoim liście Chrystusowi. Łączy je pragnienie autora, żeby przekonać adresatów, by nigdy nie odeszli od Chrystusa, w którym widzi Boga. Żeby mimo prześladowań, mimo tego, że nie będzie łatwo, dalej chcieli pozostawać chrześcijanami. Wtedy i dzisiaj apostoł przekonuje, żebyśmy nie rezygnowali z życia z Tym, który tak wiele dla nas zrobił, poświęcił swoje życie i dał przykład, jak mamy żyć dalej. Jezus chce bowiem, żebyśmy byli w Niego wpatrzeni i czuli się inspirowani Jego postawą do konkretnego stylu życia.
Sięgając do Ewangelii, do słów Chrystusa, zrozumiemy, że nasz Pan nie przyszedł tylko do wierzących. Nie tylko do swoich rodaków. Troszczył się i wyświadczał dobro nie tylko tym, którzy mogliby się odwdzięczyć. Dbał o tych, którzy darzyli go miłością i o tych, którzy dopiero od Niego tej miłości mogli się nauczyć. Zwracał uwagę na tych, którzy o nią zabiegali i na tych, których uwagi On sam szukał.
Dzisiaj wciąż jest wielu z ironią gotowych pytać: „A kto jest moim bliźnim?” (Łk 10,29; BE). Jezus nie pozostawia wątpliwości – każdy! Każdemu człowiekowi należy się nasza uwaga i motywowanie, do czego wzywa autor Listu do Hebrajczyków. Każdy zasługuje na miłość i dobroć, na nasze zainteresowanie. Czy jednak rzeczywiście jest to takie oczywiste?
Może o tym nie myślimy, ale przecież nasze życie, jak i życie innych, jest współzależne od tego, jak będziemy starali się żyć. Zarówno nasze staranie o dobro, podobnie jak lekceważąca postawa czy złe zachowanie, nawet jeśli nie od razu, to prędzej czy później dadzą się odczuć innym, tak samo jak wybory i zachowanie innych my odczuwamy. Niezależnie czy będziemy postępować kierując się miłością, czy będziemy grzeszyć – jedna i druga postawa będzie zawsze miała wymiar społeczny. Bez względu na wiarę czy niewiarę naszą lub naszego bliźniego.
Obojętność to nasza skaza
Niby to wszystko wiemy, ale jak wiele jest wśród nas obojętności! Jedną z jej przyczyn jest uleganie egoizmowi, który łatwo i szybko dzisiaj usprawiedliwiamy. Powołujemy się na prawo do wolności drugiego człowieka. Usprawiedliwiamy nasz brak reakcji poprawnością polityczną albo zniechęceniem, zranieniem, albo uprzedzeniami. Nierzadko przerzucamy odpowiedzialność na innych, kierując się własną wygodą. Taka postawa przekłada się także na tworzenie przez nas Kościoła.
W kontekście Świąt Zesłania Ducha Świętego – urodzin Kościoła, jak nieraz podkreślamy, zadajmy sobie pytanie: Po co przychodzimy na nabożeństwa? Jak rozumiemy swoją obecność w parafii, w Kościele? I czym tłumaczymy swoje albo innych pozostawanie w domach?
Przychodzimy tylko dla siebie? Jeśli uważamy, że wiara jest naszą prywatną sprawą, to po co? Jeśli czujemy się niepotrzebni, to dlaczego? Co możemy zrobić, żeby innych znowu, a może pierwszy raz, do siebie przyciągnąć? Co możemy zrobić dla tych, którzy wciąż z nami tworzą tę jedną ważną wspólnotę, nie tylko międzyludzką, ale wspólnotę z Bogiem, w której możemy razem się spotykać?
A może najważniejsze pytanie, na które powinniśmy sobie odpowiedzieć, brzmi: Czy i kiedy planuję wrócić?
Kościół Chrystusowy to ludzie
Różne są usprawiedliwienia odchodzenia, jak niektórzy mawiają od instytucji Kościoła. Ale tak naprawdę są usprawiedliwianiem opuszczania nas, swoich sióstr i braci w Chrystusie. Wiemy przecież, uczyliśmy się tego od małego, że Kościół Jezusa Chrystusa – to przede wszystkim ludzie, którzy pozwalają przewodzić w swoim życiu Chrystusowi.
Chrześcijanin zawsze powinien troszczyć się nie tylko o siebie, ale także o swoich bliźnich. Nie jest chrześcijańską postawą przeżywanie swojej wiary i więzi z Bogiem w zaciszu własnego domu. Właściwą postawą, której oczekuje od nas Chrystus, będzie nasze dążenie, żeby przeżywać ją z innymi i dla innych.
Niech słowa apostoła: „Zwracajmy uwagę (troszczymy się, uważajmy) jedni na drugich w celu pobudzania się do miłości i dobrych uczynków”, motywują nas do pomagania innym na co dzień. Nie skupiajmy się tylko na materialnych potrzebach, choć wiemy, jak są ważne. Ale pamiętajmy i nie lekceważmy nigdy tych duchowych potrzeb – swoich i innych ludzi.
Nie milczmy w obliczu zła wyrządzanego drugiemu i to niezależnie czy dzieje się to w naszym domu, sąsiedztwie, granicach kraju, tuż przy tej granicy, czy w innej części świata. Ale też nigdy swoim milczeniem nie przyjmujmy rozpowszechnianego przekonania, że „inni nie są (nam) potrzebni, by wierzyć”. W tym wszystkim właśnie nie chodzi o to, że nam! Tak myśląc, pozwolimy dojść do głosu naszemu egoizmowi i damy wyraz braku zrozumienia istoty Chrystusowej wspólnoty.
Po co więc mielibyśmy w niej pozostać? Albo czemu mielibyśmy do niej wrócić?
Czy żeby pomagać innym być lepszymi naśladowcami Jezusa Chrystusa i aby inni w tym pomagali nam? Żeby nasi bracia i siostry mogli odczuwać nasze towarzyszenie im w zmienianiu swojego życia i żebyśmy także my czuli się przez innych motywowani? Żeby wiedzieć i czuć, że są w naszym otoczeniu ludzie, którzy wciąż chcą żyć dla Chrystusa, tak jak i my? Pomyślmy: jeśli nas tam zabraknie, czy będziemy mogli robić to, do czego powołał nas Bóg? Jak moglibyśmy zwracać uwagę, troszczyć się o drugiego, jeśli nie ma go przy nas?
Wspólnota, do której się tęskni
Może te słowa apostoła, na które wskazaliśmy, nie są dla niektórych przekonujące. Może ktoś pozwoli dziecku wypisać się z religii, nie zatroszczy się, żeby mogło chodzić na szkółki, czyli nabożeństwa dla dzieci albo na młodzieżówki. Nie zachęci, żeby poszło do kościoła, skoro sam, sama zostaje w domu.
Jeśli mamy dość tego, co słyszymy o Kościele i myślimy, że wrócimy, gdy on się zmieni, to pomyślmy: A może właśnie to my możemy dodać potrzebnej do zmian motywacji. Może od nas zacznie się to dobro i ta miłość, którą ktoś inny doceni i dołączy, bo pomyśli, że warto? Może w naszym działaniu zobaczy Kościół, który będzie chciał tworzyć razem z całą wspólnotą, za którym zatęskni!? Czy właśnie nie od tego zaczynali Chrystus i apostołowie?
Może faktycznie jest tak, że potrafisz wierzyć i zamiast uczestniczyć w nabożeństwie w kościele, wciąż decydujesz się przeżywać je on-line. Najlepiej wiesz, dlaczego zostajesz w domu. Czy dlatego, że siły nie pozwalają przyjść albo chorujesz, albo masz jakiś inny powód. Może potrafisz rozwijać się duchowo w domu – ale czy takiego rozwoju oczekuje od ciebie Bóg, który wskazał nam na to, co ważne w Chrystusie? Czy możesz przejść z kimś kawałek jego drogi życia, zostając w domu?
Życzę nam wszystkim, żeby każdego dnia, mogła odradzać się ta refleksja, że Bóg dał nam ten dzień, dał kolejną niedzielę, żeby przez każdego z nas w tym dniu zrobić coś najważniejszego dla drugiego człowieka, dla jego życia, wiary, jego nadziei, radości, miłości i dobrego działania. Może nie zawsze się to uda, ale może to właśnie było w Bożym planie. Postarajmy się zrobić to dla Boga.
Bóg dał nam swojego Ducha Świętego, żeby pomagał nam motywować siebie do miłości i dobrych czynów, na wzór, który dał nam w Jezusie. Nie bądźmy więc obojętni na wiarę i niewiarę, smutek i radość, troskę i beztroskę innych. Pilnujmy siebie nawzajem, żeby swojego życia, starań i myśli nie sprowadzać tylko do tego, co ziemskie, bo wiele jeszcze przed nami w tym życiu, do którego sam Bóg chce nas – jako swój Kościół – doprowadzić.
„Zwiastun Ewangelicki” 10/2024