miniatura

Spotkania… Chciane i niechciane, przypadkowe i te zaplanowane. Prawie wszystkie pozostawiają jakieś ślady, niekiedy odciskają głębokie piętno. O niektórych chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. O innych pamiętamy do końca życia, gdyż są, jak pisał ks. J. Pietraszko, jak „przejście samego Boga przez środek duszy”.

Moje spotkanie ze „Zwiastunem Ewangelickim” miało miejsce bardzo, bardzo dawno temu, bowiem w połowie poprzedniego stulecia. Były to pierwsze, powojenne numery „Strażnicy Ewangelicznej”, bo taką nazwę nosił on w tamtym okresie. Oczywiście nie pamiętam moich reakcji na pojawienie się w domu kościelnego pisma, zresztą innych chyba, jeśli dobrze pamiętam, w moim domu rodzinnym nie było. Mam przed oczami trochę ciężki, czarny, dość duży napis mówiący o pojawieniu się kolejnego numeru „Strażnicy”. 

Na pewno jednak dziecięca uwaga skierowana była na „Przyjaciela Dzieci”, który wkrótce, gdyż już w 1947 roku, raz w miesiącu, pojawiał się jako „Dodatek dla ewangelickich dzieci”. Zdumiewającą dla mnie rzeczą jest to, że „Przyjaciel Dzieci” od razu ukazywał się w kolorze – początkowo tytuły opowiadań oraz ilustracje, później w całości. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż tylko do marca 1950 roku. Nie wiem dlaczego – czy była  to decyzja komunistycznych władz, czy też może trudna sytuacja finansowa powojennego Kościoła? Wiem jednak, że pismo dla dzieci ostało się później, w tych trudnych komunistycznych czasach tylko dzięki temu, że było częścią, właśnie dodatkiem do czasopisma dla dorosłych.

„Przyjaciel Dzieci” działał na wyobraźnię

Pamiętam, z jaką radością brałam do ręki kolejne numery „Przyjaciela  Dzieci”, jak bardzo przeżywałam treści zamieszczanych opowiadań. Do dzisiaj mam przed oczami niektóre ilustracje mocno działające na dziecięcą wyobraźnię. Pamiętam też dział: Śpiewajmy, dzieci z powtarzającym się, zawsze tym samym rysunkiem śpiewających dziewczynek i chłopców. Poznałam wtedy wiele pieśni dla dzieci, które chętnie śpiewałam. Dużo też śpiewałam później z moimi uczniami  na lekcjach religii. Śpiew na rozpoczęcie lekcji był swoistym, sprawdzającym się „wyciszaczem”. I być może dlatego dzisiaj jeszcze śpiewam w dzięgielowskim chórze parafialnym…

Cenne były również pojawiające się wersety biblijne w ozdobnych rameczkach, nawiązujące do świąt roku kościelnego albo tematyki numeru. Uwielbiałam łamigłówki obrazkowe, szarady i wszelkiego rodzaju zagadki. Oczywiście z biegiem lat minęła fascynacja pismem dla dzieci i lekturą stał się periodyk dla dorosłych – już „Zwiastun”.

Ćwierć wieku redagowania

Dwadzieścia lat później, moje inne spotkanie ze „Zwiastunem”. W roku 1968 biskup Kościoła Andrzej Wantuła zaproponował mi objęcie redakcji „Przyjaciela Dzieci” po odchodzącym ks. Janie Karpeckim. Teraz to ja miałam dawać dzieciom to, co sama przed laty brałam. Brałam całymi garściami! Czy dam radę, czy choć trochę dorównam? Nie miałam przecież w tej dziedzinie żadnego doświadczenia, stąd poważne obawy.

Dzięki pomocy życzliwych osób w redakcji „Zwiastuna” zabrałam się do pracy. Redagowanie „Przyjaciela Dzieci” przez prawie ćwierć wieku było najszerszym – w sensie przestrzeni – polem mojej służby w Kościele. Lata 70. i 80. oraz późniejsze to trudne politycznie i gospodarczo komunistyczne czasy – limitowany papier, nawet ten najgorszego gatunku, który mieliśmy  do dyspozycji, brak  koloru, cenzura, która ingerowała we wszystko, nawet w opowiadania dla dzieci.

Redagując „Przyjaciela Dzieci” mieliśmy z mężem – który był mi wielką pomocą i wsparciem, dzięki ciekawym pomysłom oraz zdolnościom plastycznym – świadomość ogromnej odpowiedzialności za formę oraz treści przekazywane młodemu Kościołowi w naszym kraju. Dla głębokiej diaspory luterańskiej mogła to być w tamtych czasach  niekiedy jedyna okazja spotkania się z Chrystusem – w Jego Słowie. Wiedzieliśmy też, że to pisemko jest jedną z nielicznych wtedy pomocy w nauczaniu kościelnym. To zmuszało oraz inspirowało do poszukiwania różnych form w przekazywaniu tego, co w życiu najważniejsze. Czy nam się to udawało? Nie wiem. Nie mnie to oceniać.

Nagroda za dobre sprawowanie

Ale z okazji 40-lecia mojej służby w Kościele cieszyńska zborowniczka przesłała do redakcji parafialnego informatora list, w którym pisała, że „Przyjaciel Dzieci” czytany był na dobranoc jej dzieciom, a potem wnukom, a często była to nagroda za dobre sprawowanie w ciągu całego dnia! „Opowiadania Przyjaciela Dzieci kształtowały nie tylko postawę tych maluczkich, ale i starszym dawały nieraz wiele do myślenia” – pisała na łamach „Informatora Parafialnego” 2/2004. No cóż, miłe!

Mąż – ks. Emil Gajdacz był też autorem rebusów, krzyżówek, zagadek rysunkowych, a to owocowało obszerną korespondencją z młodymi czytelnikami. Próbowaliśmy utrzymywać z nimi osobisty, pisemny kontakt, co jednak niekiedy przerastało nasze możliwości, ale co było zawsze źródłem radości i ciekawych doświadczeń. Myślę, iż te doświadczenia były też bardzo pomocne w kontaktach z moimi uczniami.

Satysfakcja i radość

W latach 90., gdy religia powróciła do szkół, byłam zmuszona zrezygnować z tej służby – bo jako służbę traktowałam systematyczne przygotowywanie „Przyjaciela Dzieci”. Było trochę żal… ale zwyczajnie, czasowo nie dawałam rady. Pozostała jednak satysfakcja i radość z tego, co udało się nam dokonać. I za to Bogu niech będą dzięki.

Dk. Helena Gajdacz z Nagrodą im. ks. Leopolda Otto otrzymaną za: „wielopłaszczyznową, długoletnią katechizację dzieci, ze szczególnym uwzględnieniem duszpasterskiego wsparcia wielu pokoleń najmłodszych przez redagowanie Przyjaciela Dzieci

Dziś z przyjemnością sięgam po stare, związane sznurkiem roczniki „Strażnicy Ewangelicznej”, „Zwiastuna” czy „Przyjaciela Dzieci”. Sięgam jak do skarbnicy wiedzy o tamtych, jakże innych, czasach. Cieszę się z pięknego jubileuszu „Zwiastuna Ewangelickiego” i życzę redakcji wspaniałych, „z dobrym piórem” współpracowników.