Było lato, tak jak teraz. Może nie tak upalne. Na stacji wrzask i rozgardiasz. Przydzielano jeden wagon na rodzinę. Na tych kilkunastu metrach kwadratowych trzeba było zmieścić pierzyny, wózki, meble, żywy inwentarz, zapasy zboża i żywności, porcelanę, pamiątki, wszystkich wybierających się w podróż krewnych – błyskawiczną syntezę dotychczasowego życia. Jedni upychali do wagonu co tylko się dało, wśród gdakania kur, protestów bydła, sąsiedzkich awantur, inni – wsiadali z jedną walizką. Za sobą zostawiali domy, pobielone drzewa w sadzie, krzaki porzeczek obsypane czerwonymi kiśćmi, skrzypiącą furtkę, co wymagała naprawy, ale jakoś tak zeszło. Drogę, którą chadzało się na niedzielne spacery, drewniany mostek z wyrżniętym gwoździem napisem „kocham Józię”, pola właśnie czekające na żniwa, cmentarz z grobami bliskich,[...]
Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.