W roku jubileuszowym 160 lat istnienia naszego czasopisma prezentujemy tekst opublikowany w 1900 roku. To szczególne świadectwo wiary wpisuje się w trwający od 2018 roku cykl pod hasłem W drodze do ewangelickiego Kościoła. Ukazuje on różnorodne poszukiwania i motywacje osób wstępujących do Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Tu łatwo zauważyć, że Bóg działa w każdym czasie, wystarczy pozwolić Mu się odnaleźć i uwierzyć Ewangelii.
Poniższy tekst, choć powstał w innych czasach i warunkach, podobnie jak współczesne wypowiedzi nowych parafian jest szczerym zaproszeniem do naszego Kościoła.
Od dziecięcych prawie lat, będąc Polakiem i katolikiem, byłem oddany jednej tylko myśli, przejęty byłem jedną tylko miłością, miłością do swego ludu. Nie mogę nie wyznać, że wraz z tą miłością do rodaków nienawidziłem innych, co było już rzeczą niechrześcijańską.
Myśląc zaś o przyszłości, byłem takim marzycielem, jakich wielu jest nie tylko między katolicką, polską młodzieżą, ale też między dojrzałą inteligencją, a nawet między ludźmi wybitnymi. Jak oni, tak i ja w swoich marzeniach o przyszłych zwycięstwach i cudach waleczności, wpadałem w mistycyzm religijny, rozmodlony do egzaltacji. Czasami następowała we mnie reakcja i po bezskutecznych modłach w rozpaczy bluźniłem. Wahałem się między dwiema ostatecznościami: między fanatyzmem rzymskokatolickim, a ateizmem jakobińskim. Nie byłem prawdziwym chrześcijaninem.
Z uniwersyteckiej ławy zaniósł mię los do Stanów Zjednoczonych, „My, szlachta polska, zginąć musimy, zagłada jest naszą przyszłością i nic nas od tej zagłady nie uchroni, jeżeli nie zaznajomimy się i nie przesiąkniemy nowoczesnemi ideami; a gdzież ich szukać, jeżeli nie w Stanach Zjednoczonych, tam śród ludu, stojącego na czele kultury świata” – tak w owe czasy z Ameryki pisałem do matki. Obaczyłem rzeczywiście tam w Ameryce, czego nam Polakom nie dostaje. Przyszedłem do wniosku, że jesteśmy z natury ludem bogato obdarzonym, któremu niedostaje tylko małej rzeczy – odrobiny trzeźwości i zdrowego rozsądku. My, szlachta polska, nie tylko nie umiemy się trzeźwo zapatrywać na rzeczy, ale i nie chcemy; nie chcemy nawet poznać prawdziwej historii swojej, rzeczywistych przyczyn wszechstronnego upadku naszego. Oznaką zaś marzycielskiego stanu umysłu naszego jest, że czego nie potrafimy, a raczej nie chcemy zrozumieć, przypisujemy nadziemskim siłom i cudom i od nich pomocy wyglądamy.
Pracując jako prosty robotnik na liniach kolei żelaznych w Ameryce Północnej, ciężkie przechodziłem koleje życia, pot i łzy ciekły mi pospołu, bez czucia padałem nieraz na łoże odpoczynku, ażeby w dniu następnym zbolały stanąć znów do ciężkiej pracy. Lecz choć ciało było mdłe, silny byłem duchem, dzięki jedynie modlitwie, aż wreszcie powoli zahartowało się ciało, a w wierze, która mię podtrzymywała, znalazłem źródło nieskończonej wytrwałości.
Opowiem więc, w jaki sposób ja, niedowiarek, zostałem chrześcijaninem.
Jako rzymski katolik nie wiedziałem, że wolno człowiekowi odkryć duszę wprost przed Bogiem i bez pośrednictwa kapłana prosić u Boga wszechobecnego łaski i pomocy, a także prosić Go o przebaczenie i odpuszczenie grzechów, które ciążyły na mojem sumieniu. Pragnąłem wyspowiadać się przed księdzem katolickim. Kościołów katolickich było wiele, ale księża byli Niemcami lub Irlandczykami. Ja zaś posiadałem tylko języki: polski i rosyjski, a po francusku z księżmi tymi również rozmówić się nie mogłem.
Życzenie moje, by pojednać się z Bogiem, wylać całą duszę przed Stwórcą, prosić Go o przebaczenie grzechów,
o wzmocnienie sił duchowych spełzło kilka razy na niczem, gdyż sługa Boży mnie nie rozumiał. Podchodziłem nieraz do konfesjonału, pragnąc pociechy religijnej, lecz odchodziłem z płaczem, zrozpaczony, bo tylko na migi mogłem się rozmówić ze spowiednikiem. Bolesne mi to było, zacząłem upadać na duchu; między mną i moim ukrzyżowanym Zbawicielem wszystko było zerwane, jakby przecięty drut telegraficzny. A myśl ta ciążyła mi na sumieniu; położenie moje zdawało się być pozbawionem wszelkiej nadziei.
Ale na szczęście moje w Ameryce Północnej dużo było kościołów ewangelickich. Uczeń szkół rosyjskich, miałem pojęcie o reformacji, dużo o niej czytałem, i chociaż rzymski katolik, oprócz szacunku nie miałem innych uczuć dla tak wybitnych ludzi, jakimi byli: w Anglji Wiklef, w Szkocji Dżon Noks, Jan Huss w Czechach, Zwingli, Kalwin, Luter, Melanchton i inni prawdziwi chrześcijanie.
Między robotnikami byli Polacy, a między Polakami znalazł się jeden ewangelik. Co się stało dalej, łatwo zrozumieć. To, czego ja, inteligentny katolik nie podejrzewałem, wytłumaczył mi rodak, prosty robotnik, umiejący zaledwie czytać.
„A na co ci księdza? Czemuż tak ubolewasz, że nie możesz się z nim rozmówić? – odrzekł on na moje skargi
– Bóg cię zrozumie, jeżeli tego pragniesz. Jemu jednemu powinieneś opowiedzieć swe grzechy i u Niego jednego prosić przebaczenia i pomocy. Ja mogę się spowiadać w każdym chrześcijańskim kościele i jestem pewny, że mię Bóg zrozumie, nie troszcząc się wcale o to, jakie języki posiada lub jakich nie posiada pastor”.
Rozwarło się oko moje. Reformację znałem z opowiadań nauczycieli, znałem ją z książek, teraz poznałem ją
w najcięższych warunkach życia mego. Ewangelja stała się odtąd jedynym przewodnikiem moim w życiu. W przekonaniach moich i poglądach zaczęła się stopniowa, ale gruntowna odmiana. Czasy wahania się między rzymskim katolicyzmem i ateizmem minęły bezpowrotnie, zanikły w otchłań przeszłości, i stałem się prawdziwym chrześcijaninem. Będąc rzymskim katolikiem w sercu miałem miłość tylko dla rodaków, a nienawiść lub co najmniej obojętność dla reszty ludzkości; zostawszy chrześcijaninem czuję teraz miłość dla wszystkich ludzi, nienawiść zaś znikła. Zmieniłem poglądy. Z marzyciela przedzierzgnąłem się na pracownika i widzę przyszłość ojczyzny w odnowieniu duchem, t.j. w poznaniu prawdziwej wiary, jedynem źródłem której jest Ewangelja święta. Tak, widzę teraz przyszłość mego ludu w pracy codziennej w imię Boże, w pracy, której oddane są wszystkie ludy ewangelickie i która stanowi ich potęgę! Wiara w Chrystusa Zbawiciela i praca!
Po tej mojej spowiedzi łatwo zrozumieć, z jaką radością przyjąłem wieść, że ta moja idea jest myślą przewodnią tylu pracowników, o jakich często wspomina się w „Zwiastunie”; łatwo zrozumieć, z jaką radością powitałem pojawienie się „Zwiastuna”. Już widzę, jak rosną szeregi, które poświęcają życie swoje na odnowienie duchowe mego kochanego ludu. Ciężka to praca, bo rodacy moi znajdują się w długiej niewoli Rzymu i przywykli do niej. Ich serca i dusze skute są ciężkiemi więzami przepisów ludzkich. Jedynym wybawcą od tych kajdan może być tylko Zbawiciel świata – Jezus Chrystus.
„Zwiastun Ewangeliczny” nr 1/1900 r. Zachowano pisownie oryginału.
„Zwiastun Ewangelicki” 13-14/2023