miniatura

– dla pszczół i dla nas

Pszczoły są owadami, które towarzyszą ludziom od początku historii. Cenione były za słodki i bogaty w właściwości lecznicze miód, wszechstronnie wykorzystywany wosk, ale też podziwiane za pracowitość i solidarność. Początkowo ludzie podbierali miód dziko żyjącym owadom, z czasem nauczyli się je hodować. Obecnie jednak w naszej „współpracy” z pszczołami doszliśmy do punktu krytycznego – jeśli nie zatrzymamy negatywnych zjawisk, pszczole miodnej i jej kuzynom grozi zagłada. A za nimi w przepaść możemy zsunąć się i my.

Pszczoły i miód są wielokrotnie wymienione w Biblii. Według literatury najstarszymi zachowanymi izraelskimi ulami są gliniane, cylindryczne naczynia odkryte w Dolinie Jordanu, w mieście Tel-Racham, datowane na XI/X wiek przed Chrystusem. Miód zaczął nieco tracić na znaczeniu, gdy ludzie nauczyli się wytwarzać cukier z roślin, mimo to hodowla pszczół rozwijała się nadal.

Masowe ginięcie

Już od co najmniej kilku dekad z całego świata napływają informacje o niepokojącym masowym ginięciu całych pszczelich kolonii. Najmocniej zjawisko to występowało w Ameryce Północnej, ale też w wielu krajach Euro-py Zachodniej i w Polsce. Pszczelarze obserwowali nagłe zniknięcie wszystkich latających owadów. W ulu pozostawał pokarm, czerw – larwy i niewygryzione jeszcze pszczoły – oraz matka z niewielką grupą „młodzieży”. Pszczoły lotne wylatywały z ula i już do niego nie wracały.

Pierwszy odnotowany przypadek masowego wymierania miał miejsce w USA w 2006 r., kiedy to pszczelarze stracili od 30 do 90% swoich rodzin. Wcześniejsze straty nie przekraczały nigdy 20%, przy czym powody były znane, najczęściej były to pasożyty, choroby, zatrucia chemiczne lub głód.

W przypadku masowego ginięcia pszczół, określanego skrótem CCD (ang. Colony Collapse Disorder) przyczyny są bardziej złożone i wciąż jeszcze, mimo upływu lat można mówić bardziej o hipotezach niż o pewnikach. Jako jedną z przyczyn wskazuje się ogólne obniżenie odporności pszczół wynikające ze zmian w środowisku. Proces urbanizacji i rozwój rolnictwa monokulturowego (uprawa tylko jednego gatunku roślin na obszarach kilkudziesięciu, nawet kilkuset hektarów) sprawił, że naturalny pokarm używany przez pszczoły do karmienia młodego pokolenia, czyli pyłek i nektar, stał się jednostronny i ubogi. Tymczasem owady, tak jak człowiek, do zdrowego rozwoju potrzebują urozmaiconej diety.

Jednostronna dieta

Wyobraźmy sobie, jaki wpływ na nasze zdrowie miałoby, gdybyśmy na przykład przez miesiąc jedli tylko kukurydzę, a przez kolejny miesiąc żywili się tylko pszenicą, żeby w kolejnym mieć do dyspozycji tylko fasolę. I ani jednego listka sałaty, ani małego jabłuszka czy kawałka marchewki! Wyobraźmy sobie dalej, że do tej monotonnej diety dochodzą jeszcze regularne chemiczne „kąpiele” – opryski trującymi środkami ochrony roślin. Osłabieni takimi warunkami zaczynamy chorować, a wtedy aplikują nam kolejną chemię, która jest już koniecznością, bo już zatraciliśmy zdolność do samoleczenia.

Z taką rzeczywistością muszą mierzyć się współcześnie pszczoły w krajach wysoko uprzemysłowionych, częściowo także i w Polsce. Są przewożone z miejsca na miejsce tam, gdzie człowiek potrzebuje ich do zapylania swoich upraw lub produkcji miodu odmianowego. Spędzają w jednym miejscu około 3-4 tygodni i wtedy żywią się głównie tylko pyłkiem i nektarem roślin, które mają zapylić. Innej roślinności, w tym wartościowych dla pszczół chwastów, nie ma, są usuwane bo obniżają plony rolników. A tam, gdzie jest większa bioróżnorodność zdarza się, że pszczoły są specjalnie „tresowane”, żeby zapylały kwiaty, które mają dla nich niższą wartość odżywczą, na przykład drzewka owocowe, zamiast kwitnących obok, bogatszych w składniki pokarmowe roślin.

Na ratunek

W Polsce od kilku lat zaczyna panować moda na hodowlę pszczół. Po części jest to wynik kampanii edukacyjnych sygnalizujących problem spadku liczebności pszczół na świecie. Ludzie nie znający tematu słysząc taką informację są przekonani, że najlepszym sposobem ratowania pszczół jest ich hodowla i postawienie uli, gdzie tylko jest to możliwe, nawet w centrum miasta. Uważają, że aby pszczoły nie wymarły, musi być ich coraz więcej! Problem jednak nie leży w liczbie pszczół, ale w warunkach jakie im stwarzamy i jak się z nimi obchodzimy.

Kiedy sama zaczęłam poznawać tajniki pszczelarstwa zrozumiałam, że pszczoły już od ponad wieku selekcjonowano, aby miały cechy, które zapewnią pszczelarzowi więcej zysków i uproszczoną obsługę. Mają produkować dużo miodu, zbierać dużo pyłku. A żeby tak się działo, muszą być płodne, pracowite, bezproblemowo zimować, muszą być łagodne i nierojliwe (rojenie się to naturalny sposób rozmnażania rodzin pszczelich uważany przez współczesne pszczelarstwo za niekorzystny). W tej selekcji przez długie lata zapominano, że bardzo istotną dla zachowania gatunku cechą jest zdrowotność i zdolność do samodzielnego radzenia sobie z pasożytami i chorobami. Opisany trend hodowlany sprawił, że zdecydowana większość hodowanych obecnie pszczół nie jest w stanie przeżyć bez pomocy człowieka, a konkretnie bez leczenia, dłużej niż kilka lat. Gatunek, który istnieje na ziemi od co najmniej 100 milionów lat – z tego okresu pochodzi najstarsza zatopiona w bursztynie pszczoła – może nie przetrwać kolejnych stu lat, bo uczyniliśmy z niego „zwierzątko hodowlane”.

Wydajność to nie wszystko

Współczesne pszczoły miodne przypominają inne zwierzęta selekcjonowane pod kątem wydajności i daleko im do pszczół, które kiedyś zasiedlały leśne dziuple. Tych ostatnich niestety jest też coraz mniej, bo krzyżują się z pszczołami hodowlanymi, przez co osłabiają swoje geny. Dlaczego do tego doszło? Problemem jest jedna z ludzkich przypadłości – chciwość. Już dawno odeszliśmy od zrównoważonej współpracy z naturą, bo wciąż chcemy więcej i więcej. A pszczoły przynoszą zyski, nie tylko te bezpośrednie, ze sprzedaży produktów pszczelich, czy handlu sprzętem czy rodzinami pszczelimi.

Na pszczołach najwięcej zyskuje rolnictwo. Badania pokazują, że obecność odpowiedniej ilości pszczół lub innych owadów zapylających, przy sprzyjającej pogodzie, może zwiększyć plony nawet do 90%. Zyski z pracy pszczół-zapylaczy mogą nawet stokrotnie przewyższać wartość produkowanych produktów pszczelich. Na świecie i w Polsce prowadzi się statystyki badające tę zależność. Z tych wyliczeń wynika, że wzrost plonów będący efektem zapylania na świecie przynosi ok. 265 miliardów euro rocznie, zaś w samej tylko Polsce około 5 miliardów złotych. Jeśli pszczoła miodna wyginie, wiele gałęzi rolnictwa upadnie, bo plony w wysokości 10-30% obecnych nie będą w stanie pokryć kosztów produkcji. Wyginie też wiele dzikich roślin, które również potrzebują pomocy zapylaczy. Światu zagrozi głód.

Nie tylko pszczoły

Pszczoła miodna nie jest jedynym gatunkiem zapylającym, któremu grozi zagłada, jest tylko jednym z około ponad 20 tysięcy! Populacja dziko żyjących owadów: dzikich pszczół, trzmieli, muchówek, motyli, chrząszczy, drastycznie spada od końca XX wieku. Przyczyny są podobne, jak w przypadku pszczoły miodnej – zmienione przez człowieka środowisko, ograniczenie powierzchni naturalnych siedlisk, powszechnie stosowane pestycydy, ale też przegrywanie walki o zasoby pokarmowe z pszczołami hodowlanymi, których gdzieniegdzie jest zbyt dużo.

Temu ostatniemu zjawisku przyjrzeli się szwajcarscy naukowcy badający wpływ pasiek miejskich na okoliczny ekosystem. Przepszczelenie, bo tak nazywa się to zjawisko, występuje, gdy na danym obszarze jest więcej owadów niż zasobów pokarmowych. Pszczoły hodowlane są w sytuacji głodu dokarmiane przez człowieka. Dzikich zapylaczy nikt nie dokarmia. Nie mają też swoich lobbystów w świecie biznesu, bo jeszcze nikt nie odkrył, że można na nich zarobić. Do łask mogą dojść dopiero, gdy na poważnie zacznie brakować pszczół hodowlanych. Ale czy te dzikie wtedy wciąż jeszcze będą istnieć?

Wydawać by się mogło, że przeciętny człowiek niewiele jest w stanie zrobić, aby tę sytuację zmienić. Nie każdy może i chce angażować się w kampanie na rzecz ratowania środowiska, choć są one bardzo potrzebne, bo bez głośnego, stanowczego protestu niewiele się zmieni. Ale morze składa się przecież z miliardów pojedynczych kropli. Na pewno naszym obowiązkiem jako chrześcijan jest dbanie o naturalne zasoby ziemi, także o dziko żyjące rośliny, zwierzęta czy owady, bo takie jest przesłanie 1. i 2. rozdziału 1. Księgi Mojżeszowej. Bóg uczynił nas odpowiedzialnymi za to, co robimy z naszą planetą. Jest to szczególnie istotne teraz, gdy na ziemi robi się coraz ciaśniej.

Dodajmy swoje trzy grosze

W przypadku owadów zapylających, zarówno tych dzikich, jak i hodowlanych, prawie każdy może coś zrobić. Wystarczy wysiewać lub sadzić kwiaty, krzewy i drzewa dające owadom pokarm – nektar i pyłek. Można rzadziej kosić trawnik i pozwalać zakwitnąć rosnącym na nim dzikim kwiatom. Nie wszystkie chwasty trzeba tępić od zarodka, niektóre są pożyteczne dla owadów. We własnym ogródku można zacząć stosować naturalne, nieszkodliwe środki ochrony roślin i nawozy. Można też zdobyć trochę wiedzy na temat natury, żeby nie sadzić do środowiska naturalnego roślin obcego pochodzenia, inwazyjnych. Te, choć przyjazne owadom, w dłuższej perspektywie przynoszą szkodę, bo wypierają ze środowiska lokalną roślinność i doprowadzają do spadku bioróżnorodności, a co za tym idzie – jak wykazały badania – także populacji dziko żyjących owadów.

Czasem też można nic nie robić i zostawić kawałek ziemi samej sobie, a potem obserwować, co na niej urośnie. Natura ma ogromną zdolność do tworzenia sprzyjającej życiu bioróżnorodności, jeśli tylko jej na to pozwolimy. Jeśli nasze ogrody i parki staną się bardziej naturalistyczne, znajdą w nich mieszkanie nie tylko owady, ale i ptaki, i drobne zwierzęta. Warto też pamiętać, że czasem grzechem wobec Boga są nie tylko nasze czyny i słowa, ale też i to, czego nie robimy i o czym nie mówimy, a moglibyśmy.

„Zwiastun Ewangelicki” 6/2022