miniatura

– pożegnanie ks. Dariusza Lika

W dniu 16 stycznia 2022 roku zmarł proboszcz parafii ewangelickiej w Zielonej Górze ks. Dariusz Lik. Jego pogrzeb odbył się 22 stycznia w kościele Jezusowym w Zielonej Górze. W uroczystości wzięli udział duchowni luterańscy z całej Polski oraz duchowni rzymskokatoliccy z diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Kazanie wygłosił bp Kościoła Jerzy Samiec. Wspominając służbę zielonogórskiego proboszcza zauważył, że mimo swojej choroby myślał także o drugich i potrafił być duszpasterzem, który pociesza. „Żyjemy nie dla siebie – mówił biskup – podążamy bowiem do Królestwa Bożego, gdzie czeka na nas nasz Zbawiciel”.

Głos zabrał także biskup diecezji wrocławskiej Waldemar Pytel, który przypomniał słowa zmarłego: „Boża obietnica to nasze zbawienie, a nie długie życie”. Zielonogórskiego proboszcza pożegnali też przedstawiciele innych Kościołów.

Ks. Dariusz Lik urodził się 7 października 1967 roku w Szczecinie. W latach 1986-1991 studiował teologię ewangelicką na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Praktyki przedordynacyjne odbywał w parafiach w Krakowie i Nowym Sączu. Po zdaniu I egzaminu kościelnego wraz z sześcioma magistrami teologii został ordynowany na księdza 24 lipca 1993 roku w Zabrzu. Ordynacji dokonał bp Jan Szarek w asyście ks. Romana Miklera i ks. Piotra Gasia.

W latach 1993-1994 był wikariuszem parafii w Krakowie. Od lipca roku 1994 został mianowany wikariuszem parafii w Zielonej Górze. W roku 1997 został mianowany jej proboszczem-administratorem, a w roku 2004 wybrany na proboszcza parafii.

W latach 1998–2003 był proboszczem-administratorem parafii w Gorzowie Wielkopolskim. W latach 1996–2008 był diecezjalnym duszpasterzem młodzieży diecezji wrocławskiej. Ks. Dariusz Lik przez kilka lat zmagał się z ciężką chorobą onkologiczną. Pozostawił żonę i córkę.


Nie z tego świata jesteśmy

Odszedł do Pana jeszcze jeden duchowny z jednej z najliczniejszych powojennych ordynacji. W naszym świecie, na naszej drodze spotykamy różnych ludzi. Spotkanie z niektórymi z nich pozostawia w nas trwały ślad lub zmienia nasze dotychczasowe myślenie. Jedną z takich osób był dla mnie zmarły niedawno ks. Dariusz Lik.

Urodził się i dorastał w Szczecinie. Poznałem go, gdy byłem już na studiach teologicznych, oddelegowany na zastępstwo w tamtejszej parafii. Po nabożeństwie zjawił się z zaproszeniem na obiad. Niewiele młodszy, jeszcze wtedy uczeń szkoły średniej, pełen energii, jakiś taki rozpędzony, bardzo inteligentny i miły. Od razu zyskał moją sympatię i po krótkiej rozmowie okazało się, że jest jedną z tych bratnich dusz, jednym z tych właśnie, których Pan Bóg stawia wśród nas nieprzypadkowo. Bezpośredni i szczery do bólu. Opowiedział mi wówczas o swojej drodze do Boga i do Kościoła, o podjętej decyzji, że w przyszłości pragnie służyć Bogu. Swoją duchową formację zawdzięczał proboszczowi ks. Piotrowi Gasiowi, którego bardzo podziwiał, stawiając sobie za wzór kaznodziei. Nie zdziwiłem się więc, gdy wkrótce zjawił się w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej jako student.

W rozmowach Darek okazywał się dobrym i uważnym słuchaczem, choć potrafił też bez pardonu przerwać i trafnie spuentować rozmowę. Przenikliwy i mądry, często wyprzedzał następstwo zdarzeń, jakby wiedział, że może nie wystarczyć na wszystko czasu. Między innymi to chyba sprawiło, że stał się wkrótce dobrym duszpasterzem. Nie pozostawiał obojętnymi tych, z którymi przyszło mu się zetknąć. Bezkompromisowy – można było go kochać lub stanąć po przeciwnej stronie. Stawał po stronie słabszych, szukając sprawiedliwości.

Przeżywał mocno swoje życiowe wybory. Często też sam siebie surowo oceniał.

Biblijne podstawy jego wiary imponowały niejednemu z jego kolegów.

Toczyliśmy dyskusje, których teraz tak bardzo będzie mi brakować. Miał w sobie niesamowitą odwagę i bezpośredniość ocen, choć za tę postawę nie zawsze spotykały go nagrody. Ponad młody wiek dojrzały, wiele oczekiwał od świata, którym to światem czuł się tak często rozczarowany. Lubiliśmy jego autentyczność i wspaniałe ironiczne poczucie humoru. Gdy się śmiał, czuliśmy się przy nim akceptowani i szczęśliwi.

W pamięci utkwił mi nasz wspólny egzamin kościelny i wreszcie moment ordynacji w Zabrzu. Nasze szczere rozmowy poprzedzające te wydarzenia pozostaną już ze mną do końca. Pełni nadziei, zapału do pracy dla Pana Kościoła, jednocześnie tak bardzo krytyczni wobec otaczającej nas rzeczywistości, rozumieliśmy się bez słów, choć ich potrzebowaliśmy.

Los zetknął nas znów w Krakowie. Podobne doświadczenia. Znów te niecierpliwe oceny. Poszukiwanie dobra i sensu, które często tak trudno było znaleźć.

Odwiedzając Darka w Zielonej Górze przeżywałem z kolei jego gościnność i radość ze spotkania. Z dumą pokazywał osiągnięcia, mówił o swoich planach i problemach. Podkreślał, że Pan Bóg dał mu bardzo wiele, a on ma jeszcze tyle do zrobienia. Później, w rozmowach telefonicznych zaczęła pojawiać się obawa, że jednak chyba wszystkiego zrobić już nie zdąży. Gdy pojawiła się tragiczna wieść o jego nieuleczalnej chorobie, coraz rzadsze spotkania naznaczone były świadomością zbyt szybko upływającego czasu. Doszły do tego osobiste problemy, trudne wybory. Darek szuka rady i wsparcia, nie kryje pretensji do świata. Chce jeszcze odnaleźć chwile szczęścia. Swoją relację z córką uważa za najważniejszą, była dla niego jasnym promieniem słońca.

Bardzo pragnął być księdzem – mimo choroby i przeciwności – aż do końca. Bał się cierpienia, a zakosztował go wiele. Według lekarzy powinien już dawno odejść, a jednak coś trzymało go przy życiu. Dzięki wsparciu najbliższych, parafian, diecezji i Kościoła, ludzi dobrej woli, dane mu było z chorobą walczyć. Paradoksalnie to on był dla nas wsparciem ukazując siłę wiary, gdy brak było nadziei pokładanej w tym świecie.

Darek wiedział, że gdy pojawił się COVID-19, to jego organizm nie będzie mógł tego unieść. Obserwowaliśmy jego zmagania, zapewnialiśmy o naszym modlitewnym boju o siły dla niego.

Nie zawsze go rozumieliśmy, bo każde doświadczenie cierpienia jest indywidualne. Pojawiający się bunt jest znakiem tego, że tak bardzo nam zależy. Kochamy ten świat, choć tak często jesteśmy nim rozczarowani. Bóg wpisał więc w nasze serca wieczność, i chce, abyśmy nauczyli się tęsknić za tym, co On dla nas przygotował. Kwestią czasu, wolą Najwyższego jest moment naszego odejścia z tego świata. Słowo Boże poucza nas, że nie tylko z tego świata jesteśmy: „Nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy” (Hbr 13,14). Pan zawołał sługę swego.

bp Paweł Hause

„Zwiastun Ewangelicki” 3/2022