miniatura

Manipulacja od zawsze była znaną bronią przeciwko człowiekowi. Posługiwał się nią wąż w Edenie, który skutecznie przekonywał „na pewno nie umrzecie” (por. 1 Mż 3,1-6). Pierwsi ludzie nie tylko dali się złapać w tę pułapkę, ale również nauczyli się manipulować dla uzyskiwania korzyści.

My też od najmłodszych lat wiemy, co powiedzieć, jak się zachować, aby drugi człowiek postąpił dokładnie tak, jak my tego oczekujemy. W takich sytuacjach zapominamy o wolności. W białych rękawiczkach zabieramy ją drugiemu, który nie orientuje się że jest właśnie pod wpływem naszych świadomych lub nieświadomych działań. Odpowiedzialnością za ten stan obarczamy jego.

Rozmawiajmy zamiast oceniać

Coraz częściej przeszkadza mi, że muszę być bardzo ostrożny w wyrabianiu sobie własnego zdania na temat otaczającej mnie rzeczywistości. Nie wszystko mogę sprawdzić osobiście, zatem muszę przyjmować relacje tych, którzy mi o tym opowiadają. Gdy nie wykazuje czujności szybko jednak okazuje się, że przedstawia mi się karykaturę prawdy. Komuś bardzo zależy, abym uwierzył w taką lub inną narrację. Czuję się jak Piłat skonfrontowany z Jezusem i oskarżeniami Jego przeciwników. Namiestnik rzymski pytał „co to jest prawda?” (J 18,38), moje brzmi: „gdzie jest prawda?”.

Dylematy dotyczą nie tylko spraw polityczno-społecznych. Nie mogę być pewny mojej oceny postawy drugiego człowieka. Mogłem niewłaściwie odczytać słowa, nie zrozumieć intencji. Mogłem dokonać projekcji, czyli moje własne lęki, widzenie świata, nadzieje, umiejscowić w cudzej wypowiedzi, choć wcale nie były one w niej zawarte. Wielokrotnie przekonałem się o moich błędnych interpretacjach zachowania drugiego człowieka. Na szczęście nauczyłem się rozmawiać. To brzmi banalnie, ale zamiast brnąć drogą własnych domniemań, a co za tym idzie, tworzyć w sobie fałszywy obraz tego drugiego, warto odważyć się na rozmowę.

Prawo do subiektywizmu

Bywamy w błędzie również w ocenie samych siebie. Jednego dnia otwieramy po przebudzeniu oczy i jesteśmy przekonani o wspaniałości naszego życia. Gotowi jesteśmy podjąć się trudnych wyzwań, rozpiera nas energia i wiara, że uda się nam dokonać czegoś wielkiego. Tymczasem następnego dnia trudno wstać nam z łóżka, bo dopada nas paraliżujący lęk związany z przekonaniem o własnej bezsile i bezradności. Świat jawi nam się jako niesprawiedliwy i wrogo do nas nastawiony.

Czasami z nowym spojrzeniem na to, kim jesteśmy, przychodzi do nas drugi człowiek. Jego ocena naszego życia i postępowania potrafi być zupełnie zaskakująca. Bywa, że jesteśmy mile połechtani i onieśmieleni dobrymi słowami, którymi ktoś mówi o nas, bywa i tak, że po wyrażonej o nas druzgocącej „prawdzie”, trudno się nam pozbierać. A przecież jedna i druga opinia może być zmanipulowana przez subiektywizm, do którego każdy ma prawo.

Powołani do wielkich spraw

W czasie tych poszukiwań prawdy napotykamy na Jezusa, który sam o sobie powiedział, że jest drogą, prawdą i życiem (por. J 14,6). Takie samookreślenie się Syna Bożego powinno zaintrygować wszystkich poszukiwaczy prawdy. Co konkretnie objawia nam Ten, którego narodzenie właśnie świętujemy? Czego możemy nauczyć się o świecie, drugim człowieku i sobie samych z historii bożonarodzeniowej?

Trzeba przyznać, że opowieść o aniołach, które rozmawiają z Marią i Józefem bywa w naszych czasach kłopotliwa (Łk 1,26-35; Mt 1,20-21). Nawet dzieci pytają, czy to możliwe, skoro one jeszcze nigdy nie widziały anioła, a duchów lub zjaw, które zna-ją z kreskówek raczej się boją. Jaką prawdę możemy odnaleźć w zwiastowaniu Marii i w widzeniu Józefa? Oboje zostali powołani do wielkiej sprawy: mieli stać się ziemskimi rodzicami Syna Bożego. Ich życie pod wieloma względami musiało różnić się od doświadczeń innych rodziców. Musieli mierzyć się z wyzwaniami, które ich przerastały. Pewnie wielokrotnie musieli sobie przypominać o swoim powołaniu, o którym dowiedzieli się od aniołów.

Każdy z nas powołany jest do wielkich spraw. Niektóre wydają się w zasięgu naszych możliwości, inne budzą w nas uzasadniony niepokój. Podobnie jak rodzice Jezusa potrzebujemy, aby ktoś w nas wierzył. Bardzo często jesteśmy przekonani, że Bóg jest przede wszystkim naszym sędzią, który w dodatku ma wiele powodów do niezadowolenia. Tymczasem On w nas wierzy. Dlatego powierza nam ważne zadania. Pozwala, abyśmy wychowywali Jego ukochane dzieci, które my nazywamy „naszymi dziećmi”, daje nam misję troski o stworzony przez Niego świat, stawia na naszej drodze drugiego człowieka, który ma w nas zobaczyć, ma przez nas usłyszeć i doświadczyć bliskości Boga. Czy to nie ukazuje przekonania Stwórcy, że może na nas liczyć?

Gdzie możemy odnaleźć Betlejem?

Prawda zawarta jest w Betlejem. Jaką Bóg chciał nam opowiedzieć prawdę, rodząc się na peryferiach wielkiego miasta? Jedna ze współczesnych manipulacji polega na wywoływaniu przekonania, że wielkie rzeczy dzieją się w centrum tego świata. Wartościowe jest to, co powszechnie uznawane jest za wartościowe, o czym mają świadczyć statystyki sprzedaży, słupki popularności i dynamika wzrostu zainteresowania. Tymczasem Bóg poprzez Betlejem chce nam otworzyć oczy na to, co jest na uboczu. W mediach podaje się, jak pięknie organizują święta celebryci, ludzie ze świata sukcesu. Tymczasem, gdy odwiedzam wiernych w ich domach w okresie adwentu, poznaję wiele wartościowych historii. Niektóre z nich nie nadają się do ujawniania w mediach, ale to właśnie tam odnajduję Betlejem. Niezależnie od wielu trudnych okoliczności ich codzienności, oni żyją nadzieją! A ich serca wypełnione są wdzięcznością Symeona, który trzymał na rękach Obietnicę, na którą czekał przez całe życie (por. Łk 2,25-35).

Zróbmy miejsce dla nieznanego

Czego możemy się nauczyć, zaglądając do stajenki? Ocieplanie wizerunku okoliczności przyjścia na świat Zbawiciela jest również manipulacją. Perfumujemy zwierzątka, żłobek wyobrażamy sobie jako najlepiej wyposażone łóżeczko dla niemowlęcia, a warunki rodzenia na sianie, po długiej podróży, przedstawiamy jako wersję ekskluzywnego porodu, na jaki stać było tylko i wyłącznie rodziców Wielkiego Króla. Umyka nam ewangeliczna uwaga „gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie” (Łk 2,7). To pokazuje nam również prawdę o nas samych. Bywamy hipokrytami. Oburzamy się, że wszystkie wygodne miejsca noclegowe były zajęte, ale czy ktoś z nas zrezygnowałby z komfortu na rzecz młodej kobiety w ciąży, która przybyła do Betlejem zdecydowanie zbyt późno?

Okazuje się, że również w codziennych sytuacjach nie chcemy rezygnować z naszego komfortu. Z jednej strony nie mamy nic przeciwko autystykom, niech sobie żyją, ale „godziny ciszy” w centrach handlowych, aby w tym czasie mogli czuć się bezpiecznie, to już dla wielu przesada, bo lubimy ten przedświąteczny gwar. Docierający do Europy przez Grecję lub Włochy uchodźcy i imigranci nie byli naszą sprawą. Co innego ci przy granicy z Białorusią. Najlepiej, żeby ich tam nie było. Ich obecność burzy nam świąteczny nastrój, zmusza do opowiedzenia się, jaki los dla nich przygotowaliśmy. Oni stawiają pytania o naszą polską gościnność, którą z dumą praktykujemy kładąc dodatkowe nakrycie na wigilijnym stole. Czy jest miejsce w naszym życiu dla nieznanego? A czy jest miejsce dla Boga, który przychodzi do nas w takim ubóstwie i prostocie?

Nie bójmy się prawdy

Czy te pytanie burzą nasz wewnętrzny spokój? Czy one nas oskarżają? Niezależnie od naszych poglądów i stanowisk na bieżące tematy, naszym oskarżycielem jest najwyżej drugi człowiek. Jemu musimy się tłumaczyć chociażby z naszego widzenia sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. A czy oskarża nas Bóg? Czy Jezus rodzący się w Betlejem przychodzi jako oskarżyciel czy zbawiciel człowieka?

W historii bożonarodzeniowej człowiek wielokrotnie uspokajany jest słowami „nie bój się!” (Łk 2,10). To do nas dzisiaj są one skierowane. Boga narodzonego w Betlejem nie musimy się bać, podobnie jak prawdy o nas, która zawarta jest w tej historii. Jeśli rozpoznajemy w sobie troskę o własną wygodę, która zamyka nam oczy na drugiego człowieka, jeśli czujemy, że lęk przed nieznajomym ogranicza nasze rozpoznanie w nim bliźniego, to nie musimy się tego obawiać. Bójmy się co najwyżej ukrywania prawdy o nas, ponieważ to niczego nie zmieni. Taka ukrywana prawda o nas będzie wzrastać w siłę, będzie karmić się naszym lękiem, będzie chciała nas szantażować, że wyjdzie na jaw. Tymczasem taką rozpoznaną prawdę można wyznać przed Bogiem, a On będzie wiedział, co z nią zrobić. Jako nasz Zbawiciel poprowadzi nas ku sobie, czyli ku Prawdzie.

Modlitwa

Kim jesteś, Nieznajomy, jaką skrywasz w sobie tajemnicę? Czy się boję prawdy o Tobie, czy mnie fascynujesz? Czy to, w jaki sposób przedstawiasz mi się, jest nałożoną maską? Co za nią ukrywasz, dlaczego skrywasz prawdę, dlaczego się mnie boisz? Czy tak wiele razy zostałeś zraniony, wyśmiany, zlekceważony, zdradzony, że tak na wszelki wypadek trzymasz mnie na dystans? Drogi Nieznajomy, bywasz tak bardzo podobny do mnie. Człowiek człowiekowi wilkiem czy bratem? Czy gotowi jesteśmy stanąć wobec siebie w prawdzie i pozwolić sobie na komfort bycia po prostu sobą?

Czy jestem gotów opowiedzieć Ci o moich marzeniach? Czy gotów jestem przyznać się przed Tobą, że bywam zmęczony, wściekły, bezsilny? Czy gotów jestem uważnie wsłuchać się w historię Twojego życia, czy raczej od razu wszystko o Tobie wiem? Jest we mnie uzasadniony lęk przed zranieniem. Mimo to naucz mnie, Panie, prawdy o Nieznajomym, naucz mnie na niego patrzeć z uwagą, słuchać go ze zrozumieniem, otwierać serce i podawać dłoń, pomóż mi przełamywać bariery i lęki, aby nieznajomy stawał się mym bliźnim. Amen.

Szopka: Roman Śledź, Boże Narodzenie

„Zwiastun Ewangelicki” 24/2021