miniatura

Przeważnie lubimy przyjmować w swoim domu gości. Zwyczajowo przyjęte jest, że planowane odwiedziny bliskich bądź znajomych są z odpowiednim wyprzedzeniem anonsowane. Uprzedzeni, staramy się wszystko uczynić, aby gości przyjąć jak najlepiej. Wysprzątane na wysoki połysk mieszkanie, odpowiednio zaopatrzona lodówka – i wszystko gotowe. Możemy wypatrywać, kiedy nadejdą.

W dawniejszych czasach, gdy nie było nie tylko Internetu, ale i powszechnego dostępu do telefonów, było trudno uprzedzić o planowanych odwiedzinach. Owszem, były cykliczne spotkania według określonych dat, jak urodziny któregoś z domowników, ale przybycie gości z tzw. marszu zawsze było nie lada zaskoczeniem. Wówczas przyjmowano przybyszów czym „chata” była „bogata” w danym momencie. Z całą pewnością jednak nie okazywano otwarcie swojego niezadowolenia. W myśl dewizy „Gość w dom – Bóg w dom” ze stosowną wylewnością przyjmowaliśmy niespodziewanych gości.

Przeżywamy czas adwentu, czas symbolicznego oczekiwania na ponowne przyjście Pana naszego – Jezusa na ten świat. Jak co roku poprzedza święta Bożego Narodzenia, ustanowione przez chrześcijan na pamiątkę Jego narodzin w Betlejem. Teoretycznie cały ten okres wykorzystujemy na przygotowywanie się i skupiamy na konkretnej dacie, wypisanej na czerwono w kalendarzu. Czynimy starania, aby niczego nam na wigilijnym i świątecznym stole nie zabrakło. W niejednym domu różnie to może wyglądać w tym roku. Panująca kolejna fala pandemii i galopujące ceny w sklepach postawią przed nami wiele wyzwań.

Tym bardziej warto zastanowić się, w jakim kierunku idą nasze poczynania. A także, czy Bóg nie chce nam przez ten czasem przypomnieć o istocie darowanego nam czasu życia tutaj, na ziemi? I że nie chodzi tylko o tygodnie poprzedzające grudniowe święta.

Pewien człowiek zobaczył leżącego na ławce w parku mężczyznę. W pierwszym odruchu chciał podejść i sprawdzić, dlaczego ów mężczyzna tam leży. Zobaczył jednak jego czerwoną, wykrzywioną w grymasie twarz. Naszła go myśl, że pewnie to pijak, który upojony alkoholem zasnął. Uznał zatem, że nie warto się angażować i poszedł dalej. Upłynęło niewiele tygodni, gdy ten sam człowiek, spacerując w tym samym parku napadnięty został przez kilku wyrostków, ograbiony i pobity do nieprzytomności. Kiedy po pewnym czasie ocknął się, zobaczył nad sobą twarz człowieka, który opatrywał mu rany. Z pamięci wyłoniła mu się zaraz twarz mężczyzny leżącego niedawno na ławce. Okazało się, że to właśnie tamten mężczyzna, którego w potrzebie ominął, odgonił pastwiących się nad nim bandytów, a teraz obciera jego zakrwawioną twarz. Tak ogromny wstyd go ogarnął, że aż starał się unikać wzroku swego wybawcy.

Przeżywamy obecnie kryzys migracyjny na wschodniej granicy naszego kraju. Wraz z nim wytworzył się równolegle kryzys humanitarny. Setki, czy nawet tysiące imigrantów próbują przedostać się przez granicę do lepszej dla nich części świata. Z drugiej strony zrozumiałe jest, że odpowiednie służby mają za zadanie strzec jej nienaruszalności. Zaistniała sytuacja wyzwala skrajne reakcje i skrajnie różne opinie.

Niemniej jednak jako chrześcijanie w każdym z tych niby obcych dla nas ludzi mamy dostrzegać naszych bliźnich, bez względu na ich przynależność religijną czy etniczną. Mimo wszystko głodnego trzeba nakarmić, a spragnionego napoić, niezależnie od zaistniałych okoliczności. Imigranci nie są odrębnym przypadkiem na naszej drodze.

Ciągle mamy jeszcze czas, aby być przygotowanym na przyjście Pana Jezusa. Może więc warto pamiętać, że już w każdym potrzebującym człowieku Jezus przychodzi do nas. Miło będzie kiedyś usłyszeć z Jego ust: „Albowiem łaknąłem, a daliście mi jeść, pragnąłem, a daliście mi pić, byłem przechodniem, a przyjęliście mnie” (Mt 25,35). Obyśmy my sami nie musieli nigdy odejść od zamkniętych przed nami drzwi.

„Zwiastun Ewangelicki” 23/2021