miniatura

„Bądźcie więc naśladowcami Boga, tak jak umiłowane dzieci, i postępujcie w miłości, jak Chrystus nas umiłował i wydał samego siebie za nas, jako dar i ofiarę na wonność miłą Bogu. O nierządzie zaś, czy jakimkolwiek postępowaniu bezwstydnym lub chciwym, nawet nie wspominajcie, jak przystoi świętym. Niestosowne są także nieprzyzwoite i głupie rozmowy lub sprośne żarty. Bądźcie raczej pełni wdzięczności. To bowiem powinniście wiedzieć i rozumieć, że ani człowiek rozwiązły, ani bezwstydny, ani chciwy – to jest bałwochwalca – nie otrzyma dziedzictwa w Królestwie Chrystusa i Boga. Niech nikt was nie zwodzi próżnymi słowami, gdyż właśnie z ich powodu gniew Boży przychodzi na synów buntu. Dlatego nie miejcie z nimi nic wspólnego. Byliście bowiem niegdyś ciemnością, teraz jednak jesteście światłością w Panu. Postępujcie więc jak dzieci światłości, bo owoc światłości jest we wszelkiej dobroci, sprawiedliwości i prawdzie”. Ef 5,1-9 (BE)

„Umiłowani” nie wiem czy wy również odczuwacie pokusę, by słysząc to słowo wyłączyć się z dalszego słuchania? Oczywiście samo w sobie nie niesie niczego złego. Ma nawet, przynajmniej w wielu znanych mi przypadkach, zupełnie szczerze wyrazić wyjątkowość więzi mówiącego ze słuchaczami. Dawno jednak zwrot ten wyszedł z obiegu w używanym przez nas na co dzień języku. Nawet w tym oficjalnym, grzecznościowym, któremu skądinąd również, niestety, coraz bliżej do potocznego. W zasadzie „umiłowani” ostali się jedynie w słowniku rzeczy zacnych, nabożnych i patetycznych. Stali się swego rodzaju substytutem „szanownych państwa” czy wręcz – posługując się innym „branżowym” zwrotem – „towarzyszy”.

„Umiłowani” całkiem stracili swój potencjał. No bo czy rzeczywiście słyszymy go jeszcze w pierwszych słowach przytoczonego tekstu?

Autor Listu do Efezjan pisze o „umiłowanych dzieciach”. Jakie jest nasze pierwsze skojarzenie, gdy słyszymy ten zwrot? Przyznam się ze wstydem, że w ogóle nie zastanawiałem się nad tym. Owszem, porównanie do dzieci jest widoczne. Słyszałem je wielokrotnie. Sam zresztą nieraz posługiwałem się w kazaniach obrazem dziecka naśladującego dorosłego. Tyle tylko, że tu chodzi o konkretne dzieci! Zupełnie tak, jak wtedy, gdy dalej autor listu w kontekście bycia „niegdyś ciemnością, teraz jednak (…) światłością w Panu” mówi o „dzieciach światłości”. A zatem i „umiłowane dzieci” to coś więcej niż tylko formuła grzecznościowa.

Greckie słowo agapetos, czyli „umiłowani” nijak się ma do „drogich” czy „szanownych” odbiorców. Ono przede wszystkim oddaje rzeczywistość bycia obdarzonym agape. Tym najdoskonalszym, wyróżnionym w języku greckim osobnym słowem, rodzajem miłości. Jednym z jej istotnych aspektów jest bezinteresowność. Taka jest miłość przychodzącego do nas w Jezusie Chrystusie Boga. Próbując na nią zasłużyć nigdy nie staniemy się jak „umiłowane dzieci”.

Bycie naśladowcą Boga zaczyna się zawsze od tego, że jest się przez Niego obdarowanym miłością. Ukochanym ponad wszelką miarę. Kiedy o tym zapomnimy, pozostaje jedynie próba wyrugowania z życia tego wszystkiego, co dalej wymienia autor listu: nieczystości seksualnej i każdej innej (!), chciwości, bezmyślnego gadania. Próba z góry skazana na porażkę. Trochę jak z zakładaniem gorsetu.

Osobiście nigdy nie miałem tej wątpliwej przyjemności, więc pozwólcie, że trochę poteoretyzuję. Gorset można zaciskać aż do uzyskania jednego z dwóch efektów. Albo gorset, albo gorsetem opinany nie wytrzyma napięcia. Dokładnie tak jest z naszymi chęciami, by się zmierzyć z naśladowaniem Boga. Możemy tak bardzo „osznurować się” nabożnymi praktykami, że staniemy się zgorzkniałymi, szukającymi wszelkich uchybień moralistami. Ale może się też zdarzyć, że nie wytrzyma ów „gorset” i ku zgorszeniu wszystkich „wyleje się” to, co próbowaliśmy zamaskować.

Umiłowane dzieci” nie muszą chodzić w gorsecie. W naturalny sposób będą naśladować Tego, który je ukochał ponad życie. Amen.

3. Niedziela Pasyjna

„Zwiastun Ewangelicki” 5/2021