„A byli niektórzy Grecy wśród tych, którzy pielgrzymowali do Jerozolimy, aby się modlić w święto. Ci tedy podeszli do Filipa, który był z Betsaidy w Galilei, z prośbą, mówiąc: Panie, chcemy Jezusa widzieć. Poszedł Filip i powiedział Andrzejowi, Andrzej zaś i Filip powiedzieli Jezusowi. A Jezus odpowiedział im, mówiąc: Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, jeśli ziarnko pszeniczne, które wpadło do ziemi, nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostaje; lecz jeśli obumrze, obfity owoc wydaje. Kto miłuje życie swoje, utraci je, a kto nienawidzi życia swego na tym świecie, zachowa je ku żywotowi wiecznemu. Jeśli kto chce mi służyć, niech idzie za mną, a gdzie Ja jestem, tam i sługa mój będzie; jeśli kto mnie służy, uczci go Ojciec mój”. J 12,20-26
Tłum ludzi podąża do Jerozolimy. Jezus także idzie. Co Go tam czeka, po tym, o czym pewnie wszyscy rozmawiają? Jezus dokonał przecież niemożliwego – cztery dni po pogrzebie wywołał z grobu Łazarza. Tłumy wiwatują! Nawet faryzeusze mówią: „Widzicie, że nic nie wskóracie, oto cały świat poszedł za nim” (J 12,19). Grecy też chcą widzieć Jezusa. Może Jezus mógłby pójść do Aten, zyskać rozgłos, zdobyć sławę. Jednak On, jakby nie słyszał tej prośby, opowiada o ziarnku, które – gdy nie obumrze, nie wyda obfitego owocu. I tu nasuwa się pierwsze z wielu pytanie. Czy my, żyjący od roku w pandemii, jeszcze chcemy widzieć Jezusa? Czy może przyzwyczailiśmy się do internetowych lub telewizyjnych nabożeństw? Czy tęsknimy do spotkania z Nim w społeczności wierzących podczas nabożeństwa? Czy mówimy innym, jak Filip Andrzejowi, o Jezusie? Czy przychodzimy z Jezusem rozmawiać?
Jezus idzie do Jerozolimy, mówi o dziwnym sposobie uwielbienia, wybiera cierpienie i krzyż. Wie, że to musi się stać – dla każdego człowieka, by uratować każdego z nas.
A my, dokąd w swym życiu idziemy? Dokąd idę ja, dokąd ty? Przypatrzmy się obrazowi swojej drogi, prowadzącej do drugiego człowieka – do męża, dziecka, wnuka, teściowej, sąsiadki, współpracownika, spotkanego na ulicy człowieka. Czy dobrze żyje nam się w dystansie, czy polubiliśmy samotność, czy umiemy i chcemy jeszcze z sobą rozmawiać? Przecież tak często na złe słowo odpowiadamy podobnym, górę biorą nerwy i wybuchamy. Tak trudno nam wybaczyć każdą krzywdę i niesprawiedliwość. Jakbyśmy zapomnieli, że Jan Chrzciciel – za prorokiem Izajaszem – podpowiadał nam, co mamy czynić: prostować swoje drogi, wyrównywać doliny, niwelować góry, które sami wznosimy między sobą!
W tekście padają słowa, które niemalże przerażają: „Kto miłuje życie swoje, utraci je, a kto nienawidzi życia swego na tym świecie, zachowa je ku żywotowi wiecznemu”. Chyba nie znam człowieka, który naprawdę nienawidzi swojego życia na tym świecie. Chociaż tak często narzekamy na swój los, kurczowo się go trzymamy, drżymy, szczególnie teraz, by się nie zarazić, nie zachorować. Gdy odchodzą nasi bliscy, tak trudno nam się z tym pogodzić.
Jednak, gdy idziemy za Jezusem do Jerozolimy, dotrzemy na Golgotę, pod krzyż. Tak, tam pod krzyżem powinniśmy spojrzeć na siebie uczciwie i bez udawania. Gdy szczerze zadam sobie pytanie – kim i jaka jestem? – przestaje mi się wszystko podobać. Muszę wyznać: ja – człowiek biedny, grzeszny, pełen skruchy i żalu, wyznaję przed Tobą wszystkie grzechy i przewinienia moje…
Słowo Boże – pochodnia dla naszych nóg – wskazuje na Jezusa – sługę, nie Pana, który nie pragnie poklasku i chwały tłumów, ale przyjmuje serca skruszone, złamane.
Jaka jest nasza droga? Tak szybko umyka kolejny czas pasyjny w naszym życiu. Idźmy za Jezusem, by spotkać Go u stóp krzyża. By poznać prawdę o sobie, znaleźć jedyny w Nim ratunek i uczyć się od Niego, każdego dnia na nowo, służyć naszym bliźnim. Każdy tym, co ma: uśmiechem, czasem, esemesem, odwiedzinami, dzieleniem się naszymi dobrami czy realną, finansową pomocą. Amen.
„Zwiastun Ewangelicki” 5/2021