„Bądźcie więc cierpliwi, bracia, aż do przyjścia Pana. Rolnik cierpliwie czeka na cenny owoc ziemi, dopóki nie spadnie deszcz jesienny i deszcz wiosenny. (…) Nie narzekajcie jedni na drugich, bracia, abyście nie zostali osądzeni. Oto sędzia stoi przed drzwiami. (…) Słyszeliście o wytrwałości Hioba i zobaczyliście, jaki koniec przygotował mu Pan, bo Pan jest pełen współczucia i miłosierny”. Jk 5,7.9.11 (BE)
Po raz kolejny słyszę krzyk „Mama, tata – a on mnie uderzył!”. W końcu poddaję się i zaczynam tęsknie patrzeć na zegar. Do momentu, gdy pójdą spać jeszcze trochę zostało. Który to już dzień, czternasty, może piętnasty? Czekam na czas, kiedy będzie się zdrowym i już będzie można pójść na spacer. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Ciągle muszę się modlić, żeby Bóg mnie jej uczył. Jednocześnie jestem świadomy, że ta nauka polega na tym, że pojawiają się kolejne sytuacje, które wymagają cierpliwości.
Cierpliwość od początku nie była mocną stroną Kościoła, dlatego też tak wiele fragmentów Pisma Świętego do niej zachęca. Apostoł Jakub zachęca do cierpliwości, aż do momentu przyjścia Pana Jezusa. Ale czy dla człowieka XXI wieku nie stało się to już tylko okazjonalnym zachęcaniem czasu adwentu? Mamy czekać cierpliwie, kiedy jest dobrze – wtedy jest łatwiej – ale mamy także czekać cierpliwie, kiedy pojawiają się problemy.
Okazywanie cierpliwości zawsze zależało od kontekstu, w jakim się Kościół znajdował. Inaczej rozumiemy ją my, ludzie, którzy bez przeszkód mogą mówić o Jezusie i się do Niego przyznawać, bez obawy o bezpieczeństwo swoje czy bliskich. Inaczej cierpliwość będzie widział chrześcijanin w kraju, gdzie wyznawcy Jezusa są prześladowani. Dla pierwszych przyjście Pana Jezusa może stanowić logistyczny problem, przecież tyle jeszcze spraw do załatwienia i pięknych momentów do przeżycia. Dla drugich przyjście Jezusa będzie wybawieniem i wyczekaną radością.
Kościół rozwijał się najprężniej wtedy, kiedy bycie chrześcijaninem wymagało od wiernych cierpliwości i wytrwałości. Nie były potrzebne wielkie projekty, nie potrzeba było szukać nowych sposobów dotarcia do ludzi z Ewangelią, dlatego że człowiek pragnął więzi z Bogiem jako tym, w którym przychodzi prawdziwe ukojenie. Zaryzykuję stwierdzenie, że brakuje nam podobnego „głodu” Boga albo inaczej – mamy świadomość, że ten głód w nas występuje, ale zaspokajanie go nie jest dla wielu chrześcijan radością.
W listopadzie podczas mojego chorowania straciłem na kilka dni smak i węch. Wszystko smakowało podobnie, czyli nie smakowało. Wiedziałem, że trzeba jeść, ale nie dawało to przyjemności z rozkoszowania się smakiem.
Wybaczcie porównanie, czasami wydaje mi się, że nasze chrześcijaństwo jest tylko takim mieleniem buzią, bo wiemy, że tak trzeba i należy, ale nie odczuwamy z tego powodu radości, jaka wiąże się z obiecanym wybawieniem, które nadchodzi w przyjściu Pana. Może dzieje się tak dlatego, że za bardzo skoncentrowani jesteśmy na przyszłości zapominając o tym, czym mamy żyć teraz.
Apostoł Jakub nie zajmuje się tym, co ma nadejść – to nadejdzie niezależnie czy na to czekamy, czy nie. Nasze myśli mają skoncentrować się na naszym „tu i teraz”. Kiedy mówi o cierpliwym rolniku, nie skupia się tylko na owocach, lecz na kolejnych etapach i okolicznościach ich dojrzewania. Kiedy pisze o umacnianiu serca i cierpliwym czekaniu, zwraca uwagę na wzajemne relacje między siostrami i braćmi.
Jaki pożytek ma Kościół z tego, że my tak pięknie czekamy na przyjście Jezusa, jeśli w naszych wzajemnych relacjach pełni jesteśmy oskarżeń i osądów? Tego należy unikać, ponieważ takie „czekanie” jest tylko „mieleniem” buzią – pełnym efektownych ruchów, ale nie przynosi ono radości z tego, czemu ma służyć.
Moją słabą stroną jest cierpliwość w życiu codziennym, jednak ona zachęca mnie do popatrzenia na ludzi dookoła, żeby okazać im tu i teraz to, co Bóg mi daje – współczucie i miłość. W taki sposób chcę czekać! Amen.
„Zwiastun Ewangelicki” 23/2020