miniatura

– życie rodzinne jako obszar służby na rzecz bliźniego

 

Czy wolność kojarzy się ze służbą bliźniemu? Szczerze wątpię. Przynajmniej nie w pierwszym momencie. Urodziłem się już w wolnej Polsce, więc w zasadzie moje życie w dużym stopniu naznaczone jest wolnością. Moje pokolenie usilnie stara się korzystać z możliwości, którymi dysponuje. Mamy ich zapewne więcej niż nasi rodzice czy dziadkowie.

W moim przypadku faktycznie tak było, począwszy od upodobań żywieniowych – według wspomnień byłem niejadkiem – co można rozumieć jako wolnościowe prawo do odmowy spożywania niesmakujących posiłków, wyborze ulubionej drużyny piłkarskiej, kończąc na decyzji w sprawie szkoły, profilu zainteresowań, studiów teologicznych i życiowej partnerki. Pod tym względem jestem wdzięczny moim rodzicom, którzy w wielu kwestiach dawali mi wolną rękę i szanowali moje wybory. Nie było to zapewne proste, gdyż bycie synem duchownego czasem tę wolność wtłacza w określone ramy – nie ukrywajmy, że parafianie mają wobec niego oczekiwania: poprawnego zachowania, konkretnego ubioru, godnego stylu bycia. Niemniej jednak w sytuacji, gdy wokół wszystko daje do zrozumienia, że teraz faktycznie można z wolności korzystać, tym mocniej ludzie dążą do autonomiczności.

Coraz trudniej o bezinteresowność

Zresztą, coraz mocniej w debacie publicznej słychać narastające głosy, by człowiek miał jeszcze więcej praw i możliwości, a mniej ograniczeń i obowiązków. Gdzie w tym miejsce na służbę, działanie na rzecz drugiego człowieka? Mimo że w naszym kraju przybywa organizacji wykorzystujących ideę wolontariatu, a uczniowie i studenci coraz chętniej z tej opcji korzystają, niejednokrotnie okazuje się, że jest to wariant tylko „na chwilę”. Pojawiają się głosy, że wolontariat to darmowa praca, a przecież z czegoś żyć trzeba, szczególnie w kontekście narastającego kryzysu gospodarczego.

Coraz trudniej o bezinteresowność, także w rodzinie. Funkcjonowanie we wspólnocie więzów krwi bądź we wspólnocie Kościoła, opierające się w swoich założeniach na miłości, otwartości na drugiego człowieka oraz gotowości do „nieszukania swego” (1 Kor 13,5) stawia coraz więcej wyzwań. Potrzeba wiele mądrości, by im sprostać. Pomocne staje się odkrycie, że granicą mojej wolności staje się miłość wobec drugiego człowieka.

Nie tylko własne potrzeby

Prowadząc rozmowy przedmałżeńskie oraz przedchrzestne, sam funkcjonując jako mąż i ojciec, staram się podkreślać, że życie rodzinne jest poważnym zobowiązaniem i wiąże się z koniecznością rezygnacji z „pełni wolności”, ograniczeniem „mojej wolności” miłością do bliźniego. Decydując się na związek z drugą osobą ludzie odkrywają, że nie da się już postępować tylko i wyłącznie „po swojemu”. Trzeba pod uwagę wziąć zdanie żony lub męża – i to w kontekście tak prozaicznych spraw, jak wybór serialu, co jeść na kolację, jakiej muzyki słuchać w podróży, ale także jak umeblować mieszkanie i czy stać nas na wymarzony samochód. A co z powiększeniem rodziny? Nie zawsze jest to proste, bywają momenty, gdy żadna ze stron nie chce ustąpić i szukać kompromisu.

Pojawienie się dziecka na świecie również komplikuje sprawę korzystania z wolności. Nie zawsze człowiek może robić to, co chce – gdyż akurat teraz maluch jest głodny, akurat teraz domaga się uwagi, akurat teraz śpi i każdy najmniejszy odgłos może go obudzić. Dla mnie, człowieka, który prowadzi intensywne życie zarówno w służbie duchownego, jak i w sferze prywatnych zainteresowań, narodziny syna wywróciły do góry nogami wiele kwestii. Ze względu na to, że życie rodzinne jest dla mnie bardzo ważne, pewnych swoich spraw musiałem się zrzec na rzecz – właśnie służby bliźniemu. Zacząłem bardzo konkretnie, wręcz namacalnie przekonywać się, że będąc chrześcijaninem, mężem, ojcem, będąc, jak pisze Luter – „panem względem wszystkiego” jestem wezwany przez Boga, by (czasem chcąc nie chcąc) stawać się względem mojej żony, syna, rodziców czy teściów „najbardziej uległym sługą”. To niełatwe.

Aby nie być antyświadectwem

Tak jednak zostałem wychowany. Na podstawie Słowa Bożego od dzieciństwa moi bliscy pokazywali mi, że służba bliźniemu, szczególnie w rodzinie, jest czymś naturalnym i właściwym. Nie bez przyczyny apostołowie tak wiele razy w swoich listach omawiają to, w jaki sposób członkowie rodzin mają być do siebie nastawieni – niezbędne jest, aby kolejne pokolenia wychowywać do mądrego korzystania z wolności i ewangelicznej, Chrystusowej służby wobec siebie nawzajem.

Chrześcijanin wezwany jest do tego, by w swoim domu być gotowym do poświęcenia siebie, swojego czasu i uwagi tym, którzy są mu najbliżsi, nawet jeżeli niespecjalnie mu to odpowiada. Jeżeli naśladowca czy naśladowczyni Jezusa deklaruje miłość do najbliższych, decyduje się na spędzenie życia ze swoim partnerem lub partnerką, jeżeli zdecydowali się na posiadanie potomstwa i w ich domu pojawiły się dzieci, niezbędne jest odkrycie, że z miłości do domowników będzie trzeba niejednokrotnie odstawiać na bok swoje plany i zapatrywania. Gdyby było inaczej – wtedy pojawiłby się rozdźwięk pomiędzy deklaracją wiary, a codziennymi czynami. W moim kontekście moja żona i syn – domowi parafianie! – od razu zauważyliby hipokryzję i brak spójności pomiędzy treściami głoszonymi na ambonie, a domowymi postawami. Zamiast być świadkiem Chrystusa i w praktycznym wymiarze głosić Ewangelię, stałbym się antyświadectwem. I owo antyświadectwo mogłoby bardzo negatywnie wpłynąć na moje więzi z żoną i synem.

Oczywiście nie jest tak, że wszystko w naszym domu dzieje się idealnie. Mamy wzloty i upadki, czasem chęć nieograniczonej, egoistycznej wolności odnosi zwycięstwo nad służbą najbliższym. Wtedy jednak do akcji wkracza Duch Święty, który przekonuje o tym, że nie można w czymś takim trwać, gdyż jest to destrukcyjne dla więzi rodzinnych.

Wierzę, że w wielu chrześcijańskich domach wieje ożywczy Boży Duch i dokonuje koniecznych porządków między domownikami. One są niezbędne, by życie rodzinne przynosiło właściwe owoce. Skoro „największa jest miłość” (1 Kor 13,13), „nasza” wolność musi jej ustąpić. To szczególnie ważne w sytuacji, gdy to w pierwszej kolejności od rodziców dzieci uczą się, kim jest Bóg, jak funkcjonuje chrześcijanin i wspólnota Kościoła. Jeżeli o tym zapomnimy i to zaniedbamy, będziemy marnotrawili nasze rodzicielskie powołanie i odpowiedzialność.

Mądre ograniczanie wolności

Wyzwaniem jest nie tylko ograniczanie swojej wolności ze względu na miłość bliźniego. Trudności zaczynają się piętrzyć także wówczas, gdy kierując się na przykład dobrem dzieci, trzeba wyznaczać im odpowiednie granice postępowania – czyli zarazem niejako ograniczać ich wolność. Zadaniem rodzica jest w pewnym sensie ograniczanie wolności swojego dziecka dla jego własnego dobra. Brzmi to jak banał i slogan i może nawet staję okoniem wobec najnowszych trendów wychowawczych, ale jestem przekonany, że ze względu na to, że mam służyć bliźniemu, w tym przypadku swojemu dziecku, jestem wezwany do tego, by chronić go przed zagrożeniami.

Nie oznacza to, że należy teraz dążyć do kształtowania kolejnych „płatków śniegu”, istot zupełnie niezaradnych życiowo i wychowywanych pod kloszem, lecz dorośli w codziennym funkcjonowaniu mają zdecydowanie szerszą perspektywę niż uczący się chodzić malec. Rodzic dostrzeże niebezpieczeństwo w stromych schodach, gorącym palniku i wystających kablach. Ze względu na miłość i rodzicielską odpowiedzialność niejednokrotnie trzeba znieść wybuch płaczu i frustrację dziecka, które nie może pobawić się ostrym kuchennym nożem. To wcale jednak nie musi ograniczyć rozwoju samodzielności dziecka, jego wolności, nie musi też wtłaczać go w szczelny kokon. Warto pamiętać, że rodzice są powołani do bycia jego przewodnikami w tym zawiłym świecie. Są sytuacje, w których drobny upadek, po którym maluch podnosi się, otrzepuje rączki ze żwiru i ponownie rusza przed siebie, stają się motorem rozwoju samodzielności – i służą nabywaniu mądrości w korzystaniu z wolności. Są sytuacje, gdy musimy zrobić coś, co naszemu dziecku w oczywisty sposób się nie spodoba – ale wiemy, że nie da się inaczej, gdyż konsekwencje byłyby opłakane lub naruszyłyby wolność innego człowieka. Lecz czy w ten sposób nie próbujemy nawiązywać do postawy naszego niebiańskiego Ojca?

Chrześcijanin jest wolnym panem względem wszystkiego i nikomu niepodległym; chrześcijanin jest najbardziej uległym sługą wszystkich i każdemu podległym.

Marcin Luter

Pismo Marcina Lutra O wolności chrześcijanina zostało opublikowane w książce Pisma etyczne.

„Zwiastun Ewangelicki” 19/2020