Minione trzy miesiące, czyli czas pandemii, epoka koronawirusa, lockdown – czy jakkolwiek inaczej nazwalibyśmy ten okres w naszym życiu – przyniósł przeformatowanie wielu systemów wartości w kulturach na całej ziemi. W odniesieniu do problematyki wolności niektórzy filozofowie wręcz sformułowali daleko idące tezy, że świat po czasie pandemii będzie niepodobny do tego, jaki znaliśmy. Nie będzie już powrotu do epoki dobrobytu i wolności nieograniczonego przemieszczania się. Jaki będzie – tego jeszcze nie wiemy, na pewno jednak inny.
Rzeczywiście, na kilka tygodni wolność została nam dosłownie i symbolicznie odebrana. Społeczeństwa, przyzwyczajone do podkreślania swoich wolnościowych tradycji zostały zamknięte w więzieniach czterech ścian swoich domów. Ludzie, dla których podróżowanie było emanacją ich wolności i sposobem na życie, zostali odcięci od lotnisk, dworców kolejowych i autostrad jak od życiodajnego tlenu. Opustoszałe miasta straszyły złowrogą pustką. Panika, lęk, niepewność dotycząca przyszłości, apokaliptyczne wizje i narracje wyparły nasze codzienne prawa i obowiązki, nasze pasje zeszły na całkiem daleki plan albo wręcz uniemożliwiono nam ich wykonywanie.
Ograniczenia w imię troski
A to wszystko w imię troski o zdrowie nas wszystkich. Rządy poszczególnych krajów wprowadzały mniejsze lub większe restrykcje, ograniczenia wolności osobistej i grupowej, którym to zarządzeniom społeczeństwa w zdecydowanej większości się poddawały. System elektronicznego meldowania się i permanentnej kontroli miejsc przebywania podejrzanych o zarażenie był tylko jednym ze znamion tego czasu. Mandaty za jazdę na rowerze czy chodzenie do lasu – to inne niezrozumiałe dla wielu symbole dni stanu epidemicznego w jego najwyższej fazie.
Niepewna przyszłość
To wszystko przez dotąd nieznany patogen o skomplikowanej nazwie SARS-CoV-2, który powoduje ostrą w przebiegu chorobę układu oddechowego nazwaną COVID-19. Z powodu niewidzialnego gołym okiem, niepokonanego przez medycynę wirusa, stanęły wszystkie teatry, muzea, stadiony, lotniska, a nawet zamknięto kościoły, a w końcu i parki, lasy oraz plaże. Świat się zatrzymał. Dosłownie i w przenośni. Nasze twarze, dzięki którym się rozpoznajemy, zostały zakryte maseczkami, a dłonie – nośniki niepowtarzalnych linii papilarnych – zostały uwięzione w gumowych rękawiczkach. Dezynfekcja dłoni i wszelkich powierzchni stała się obowiązkiem i nawykiem. W sklepach – w imię reżimu sanitarnego – znów zaczęliśmy zużywać tony plastikowych opakowań, a gumowe rękawiczki, jednorazowe kombinezony ochronne i inne jednorazowe środki ochrony przemieniały się z czasem w hałdy odpadów. Lęk przed koronawirusem zniweczył wiele dotychczasowych osiągnięć w zakresie troski o stworzenie.
W epoce koronawirusa już nikt nie ekscytował się pływającymi po oceanie wyspami śmieci, a charyzmatyczna Greta Thunberg i jej podróże przestały kogokolwiek interesować. Wszystkie stacje telewizyjne i radiowe mówiły tylko o jednym, o koronawirusie, strasząc nas liczbą zarażonych, danymi o zgonach i ozdrowieńcach. Niczym czarne wołgi epoki PRL-u pojawiły się widma wymazobusów. Kordony, szpitale jednoimienne, kwarantanna, kontrola sanitarna – już nikt nie pamiętał o stężeniu pyłków, o podnoszeniu się temperatury, o ginących gatunkach. Niepewność przyszłości gatunku homo sapiens spowodowana przez nieokiełzany patogen zatrzymała troskę człowieka o stworzenie.
Czy planeta zatroszczy się o siebie?
Wielu badaczy, a nawet zwykłych obserwatorów zauważyło, że nasza planeta doskonale sobie poradziła bez naszej przemysłowej nadaktywności w czasach pandemii. Spadło stężenie smogu, żółwie zaczęły masowo wychodzić na plaże, a nad Bałtykiem foki, w centrach dużych miast pojawiły się gatunki zwierząt, których nie widziano od lat, na teren sopockiej parafii wtargnęły dziki, a kamienne i betonowe place włoskich miast porosły soczystą zielenią. To wszystko pokazało, że ziemia potrafi się zatroszczyć o siebie, jeśli tylko człowiek ograniczy swoją aktywność.
Musimy więc dzisiaj poważnie spytać, gdy powraca rozum, a strach uchodzi: Czy koronawirus zwolnił nas z troski o stworzenie?
To brzmi może dziwnie, ale de facto tak się działo na całym świecie w ostatnich miesiącach. Ze smutkiem musimy stwierdzić, że zawiesiliśmy nasze ekologiczne myślenie. Uznaliśmy, że gdy płonie świat, nie szkoda lasów i mórz. Grożą nam dzisiaj gospodarcze tsunami, recesja, bezrobocie, drastyczny spadek PKB, nie możemy więc sobie pozwolić na luksus „zabawy w ekologię” – tak przynajmniej wieszczą ekonomiści. Nagle okazało się, że cywilizacja północnoatlantycka w budowaniu swojej tożsamości cofnęła się do myśleniu z okresu wczesnokapitalistycznego: najważniejszy jest rozwój, nie można dopuścić do zatrzymania gospodarki, trzeba za wszelką cenę utrzymać złożoność funkcjonalną świata. Recesja to realne widmo, a zeroemisyjność roku 2050 to daleka mrzonka. Z tego wyborcy nie będą dzisiaj rozliczać polityków, a z pułapu bezrobocia bez wątpienia. Regres funkcjonalny – to pojęcie, które nie zostanie zaaprobowane społecznie.
Świat połowy roku 2020 skonfrontował nas z całą masą pytań, na które elity nie mają dzisiaj odpowiedzi. Jedną z największych pokonanych na wojnie z koronawirusem, jest nasza troska o stworzenie. Mit, czy wizja europejskiego zielonego ładu, zostały przesunięte do zamrażarki, względnie odłożone ad acta. Podobnie jak Raport Klubu Rzymskiego, który określał perspektywy zrównoważonego rozwoju do roku 2100. Te piękne plany zderzyły się nagle z czymś tak małym, że nie widać tego nawet w szkolnych mikroskopach.
Troska jest świadectwem wiary
Na jakich filarach była zatem budowana nasza dotychczasowa troska o stworzenie? Czy faktycznie, jak pokazywali to krytycy, postawa proekologiczna była tylko fanaberią bogatych, modą, pozą, bo jeżdżenie elektrycznym samochodem było trendy, bez względu na to czy jego faktyczny bilans energetyczny nie był większy od tego, jaki generuje osobówka z małym silnikiem diesla? Tak jak kawa latte z mlekiem sojowym była bardziej eko od coli? Chrześcijańska troska o stworzenie nie jest modą, lecz wypływa z naszego rozumienia Bożego dzieła stworzenia. Ta troska jest także formą naszego chrześcijańskiego świadectwa wiary. Samoograniczenie względem natury jest konsekwencją przyjęcia do swej świadomości faktu, że nie jesteśmy panami stworzenia, lecz jego częścią, a Panem wszystkiego jest Bóg.
Czas pandemii koronawirusa dla wielu z nas był szansą na przemyślenie wielu spraw. Zamknięci w naszych domach czuliśmy ograniczenie, wielu czuło się zamkniętych, wręcz uwięzionych, pozbawionych wolności. Część z nas zapisywała swoje myśli na blogach, inni, zwłaszcza duchowni, codziennie lub co kilka dni w mediach społecznościowych umieszczali krótkie filmy ze swoimi rozważaniami, modlitwami czy medytacjami. Wszyscy pytali: jak długo, dlaczego, co dalej będzie, czy warto było zamknąć świat, by ograniczyć działanie wirusa, czy warto było ponieść takie koszty? Jaki byłby rachunek zakażonych i śmierci, gdyby nie było lockdownu? Gdzie w tym wszystkim jest Pan Bóg? Jaka jest nasza wiara i nadzieja?
Niestety, nie znalazłem w tym wszystkim, a może słabo szukałem, wątku naszej troski o stworzenie. Greta i tzw. piątki dla klimatu ucichły, sprawa emisji gazów cieplarnianych została wyparta z naszych modlitw. Niemal nikt nie smucił się z powodu ton, tysięcy ton śmieci wygenerowanych przez walkę z koronawirusem. Koszula okazała się bliższa ciału, a przyszłość planety? Na to przyjdzie jeszcze czas, gdy uporamy się ze wszystkimi konsekwencjami lockdownu.
Ekologiczna lekcja czasu pandemii
Rok wolności chrześcijańskiej jest dla nas szansą na szersze spojrzenie na to zagadnienie. Wszyscy powinniśmy poszukać odpowiedzi na pytanie, co my robimy z darowaną nam przez Stwórcę wolnością? Czas pandemii pokazał bez wątpienia jedną bardzo ważną rzecz: potrafimy zrezygnować z wolności w imię troski o zdrowie ludzkości. Więcej, to nam się naprawdę udało! Wiemy także, że musimy się przyzwyczaić, że takie zjawiska, jak pandemia koronawirusa, mogą się znowu pojawić, a tym samym, że w imię miłości bliźniego nasza wolność osobista może zostać ograniczona. Może także w imię miłości do całego Bożego stworzenia powinniśmy zgodzić się na ofiarowanie części naszej wolności? Lutrowe stwierdzenie z roku 1520 jest dzisiaj zadziwiająco aktualne: wszystko mi wolno, lecz nie wszystko jest pożyteczne, nie wszystko służy dobru memu i bliźnich.
Możemy więc to doświadczenie przenieść na grunt ekologii: w imię troski o stworzenie, w poczuciu odpowiedzialności za przyszłość naszej planety, za życie przyszłych pokoleń, powinniśmy zrezygnować z idei nieustannego rozwoju na rzecz idei zrównoważonego rozwoju, w którym troska o stworzenie jest ważniejsza niż nasze bieżące potrzeby nieograniczonej konsumpcji. To powinna być ekologiczna lekcja z czasu pandemii. Miejmy nadzieję, że na takie poświęcenie znowu będzie nas stać.
Pismo Marcina Lutra O wolności chrześcijanina zostało opublikowane w książce Pisma etyczne.
„Zwiastun Ewangelicki” 13-14/2020