miniatura
423

– ks. Dietrich Bonhoeffer i jego recepcja w środowisku opozycyjnym w PRL-u

„Chrześcijanin musi wypić ziemskie życie do dna, na wzór Chrystusa. (…) Nie można przedwcześnie unieważnić doczesności”. Te słowa z listu więziennego Dietricha Bonhoeffera z 27 czerwca 1944 roku mogą stanowić uniwersalne memento dla chrześcijan, ważne i inspirujące w każdym czasie. Ale zdają się one zyskiwać szczególne znaczenie, gdy sytuacja, w której się znajdujemy, ulega pogorszeniu, gdy dzieje się wokół nas coś złego, na co w ogóle nie mamy wpływu, lub mamy tylko niewielki.

Życie pisze scenariusze ciekawsze niż jesteśmy w stanie wymyślić. Rok 2020 miał być dla luteran rokiem radosnego świętowania wolności chrześcijańskiej, o której przed pięcioma stuleciami przypomniał Marcin Luter. Miał to być również rok refleksji nad ofiarami II wojny światowej. Jedną z takich postaci, którą chcieliśmy przywołać w tym roku, jest Dietrich Bonhoeffer, teolog, opozycjonista, prawdziwy chrześcijanin w Trzeciej Rzeszy. Wydarzenia pandemii, która niespodziewanie pokrzyżowała wszystkie zamierzenia, zmuszają do zmiany jubileuszowych planów, a czasem nawet nadają świętowanym treściom zupełnie nowy kontekst.

Tegoroczna rocznica śmierci Dietricha Bonhoeffera, który został stracony na miesiąc przed zakończeniem wojny, 9 kwietnia 1945 roku, nakłada się na inną, specyficznie polską rocznicę z nim związaną. W 1970 roku, a więc równo 50 lat temu, ukazała się książka Anny Morawskiej pt. Chrześcijanin w Trzeciej Rzeszy – książka niezwykle ważna dla uformowania się ideałów ruchu „Solidarności”. Ta niepozorna publikacja, wydana w niewielkim, jak na ówczesne czasy, nakładzie w Bibliotece „Więzi” rozpoczęła pewien intelektualny ferment w środowisku opozycji antykomunistycznej w Polsce, stając się dla wielu przyszłych twórców demokratycznych przemian w kraju doświadczeniem formacyjnym. Warto zatem przypomnieć tę historię, w której opozycyjna młodzież pokolenia ’68 odnalazła w twórczości i postawie życiowej Dietricha Bonhoeffera inspirację, a nawet identyfikację swej życiowej drogi, z drogą luterańskiego duchownego.

Wbrew obiegowej opinii historia wcale się nie powtarza, ale czasami  tworzący ją ludzie muszą dokonywać podobnych wyborów, ich losy splatają się ze sobą na płaszczyźnie ludzkich decyzji, nawet jeśli dzieli ich wszystko inne – wyznanie, narodowość, wychowanie. Ostatecznie również cena, którą przychodzi im płacić za swe wybory – nie jest ta sama.

Czas próby

Przed wybuchem II wojny światowej Dietrich Bonhoeffer przebywał w Stanach Zjednoczonych. Mógł tam zostać, prowadzić zajęcia, uczestniczyć w życiu akademickim i kościelnym. Mógł nawet zza oceanu organizować pomoc dla imigrantów z Niemiec, mógł nawoływać do zaangażowania międzynarodowego na rzecz obalenia tyranii Hitlera. Zapewne wówczas przeżyłby wojnę, napisałby wiele inspirujących dzieł, jego kariera teologiczna mogłaby w pełni rozkwitnąć. Jednak postanowił wrócić do Niemiec. Wyraził wówczas znamienne zdanie: „Nie będę miał żadnego prawa do współtworzenia chrześcijańskiego życia w powojennych Niemczech, jeśli nie będę dzielił tej próby czasu z moim narodem”.

Krytykując bierność Kościoła ewangelickiego w Niemczech wobec działań władzy wymierzonych w porządek prawny państwa, wobec narastającego antysemityzmu władzy, mówił: „Kościół nie może jedynie opatrywać ofiar porządku społecznego znajdujących się pod kołem – sam musi włożyć kij między szprychy toczącego się koła”. Jeszcze zanim opozycyjny Kościół Wyznający zajął jednoznaczne stanowisko, ksiądz Bonhoeffer coraz głośniej stawiał pytanie, czy nie nadszedł już ten czas, w którym chrześcijanin powinien odmówić posłuszeństwa państwu? Wobec widma nadciągającej wojny pytał: „Na co jeszcze czekamy? Czyż chcielibyśmy stać się współwinnymi jak nigdy dotąd?”.

Pozbawiony przez hitlerowców prawa wykonywania zawodu wykładowcy, z zakazem publicznych wystąpień, poświęca się pracy naukowej. Pisze dzieło życia, niedokończoną nigdy Etykę. Analizuje w niej przykazania. Szczególną wagę zyskuje odpowiedź na pytanie, czy chrześcijanin może zabić tyrana. Bonhoeffer, który już wtedy jest uczestnikiem spisku na życie Hitlera, odpowiada na to pytanie twierdząco. W tym czasie dowiaduje się o zbrodniach nazistów na Żydach. Zastanawiając się, jak ludzie dali się tak opętać tyranowi, pisze: „Tyran (…) ludzi ma za głupców i oni stają się głupcami, ma ich za słabych i stają się słabymi, ma ich za zbrodniarzy i stają się zbrodniarzami”.

Życie odpowiedzialne

W swych rozważaniach etycznych Bonhoeffer analizował sytuację, w której chrześcijanin musi złamać ogólnie obowiązującą normę etyczną, na przykład przykazanie „Nie zabijaj”. Rozważania te snuł Bonhoeffer na przełomie lat 1940/1941, gdy jego środowisko antyhitlerowskiej opozycji planowało przeprowadzenie zamachu na życie Hitlera. Bonhoeffer nie daje tutaj spiskowcom łatwego rozgrzeszenia. Pisze, że żaden cel nie uświęca środków. Jednak takie zło, którego skutkiem może być prześladowanie i śmierć wielu niewinnych ludzi, nie pozwala na obojętność. W zgodzie z reformacyjnym rozumieniem odpowiedzialności politycznej Bonhoeffer uważa, że w takiej sytuacji konieczne może się okazać zabicie tyrana. Jednak – i tutaj dochodzi do głosu Bonhoefferowska etyka odpowiedzialności – zabójcy również ponoszą winę za złamanie przykazania i muszą za swój czyn odpowiedzieć zarówno w wymiarze prawa, jak i w perspektywie eschatologicznej. W tej sytuacji, jak pisze Bonhoeffer: „nie było drogi, by pozostać bez winy, pozostaje tylko wierzyć w boskie wybaczenie”.

Etyka Bonhoeffera jest ściśle chrystocentryczna. Nakaz naśladowania oznacza z jednej strony nakaz działania w interesie słabszych, ale z drugiej brania na siebie odpowiedzialności za swe czyny – nawet tej ostatecznej. Chrześcijanin nie może żyć w religijnej skorupie, która dawałaby mu bezpieczne schronienie przed sprawami ziemskimi, również politycznymi. Tak jak nie ma według Bonhoeffera taniej łaski, tak też nie może być taniej odpowiedzialności. W jego etyce wszystkie czyny człowieka mają swoją cenę i to często cenę najwyższą. Osnuty wokół idei naśladowania system etyczny jest ideałem niezwykle wymagającym i wyśrubowanym. Nie da się go spełniać połowicznie, częściowo. Nie ma tu też miejsca na chłodne kalkulacje, bilanse zysków i strat. Nie jest też postawą chrześcijańską dumne i milczące trwanie w wysokiej wieży swego sprzeciwu wobec zła, które się dzieje wokół. Postawa naśladowania oznacza, że trzeba przełknąć gorzką pigułkę wstydu i upokorzenia. Umywanie rąk w imię wyższych zasad jest odpowiedzialnością „tanią”, łatwą i może jedynie na krótko zagłuszyć wewnętrzny głos sumienia. Człowiek wierzący, chrześcijanin w świecie pełnym zła, musi być również człowiekiem zaangażowanym politycznie.

Największą hipokryzją i winą chrześcijan w Trzeciej Rzeszy było właśnie umywanie rąk od zaangażowania politycznego – dumne i ślepe trwanie poza biegiem takiego życia. Teologia Bonhoeffera była polityczna. To teologia człowieka bezradnego, ale nie bezczynnego, świadomego swej bezsiły, ale żywiącego nadzieję na Bożą pomoc. Tę postawę dobrze oddaje cytat z 2. Księgi Kronik 20,12, o który Bonhoeffer oparł jedno ze swych znanych kazań: „Nie wiemy, co byśmy czynić mieli, i tylko oczy nasze patrzą ku Tobie”.

To nie koniec, ale początek

Aresztowany w kwietniu 1943 roku, spędził w różnych więzieniach dwa lata. Najpierw w Tegel, gdzie warunki były znośne, później, po wpadce i aresztowaniu admirała Wilhelma Canarisa, politycznego przeciwnika Hitlera, trafił do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, a stamtąd do obozu zagłady we Flossenbürgu. Wiedział już, że nie wyjdzie z tego cało.

W pierwszą niedzielę po Wielkanocy, 8 kwietnia 1945 roku, na miesiąc przed końcem wojny i samobójczą śmiercią Hitlera, dosięga go zemsta przegranego Führera. Gdy po porannej modlitwie do jego celi wchodzi dwóch strażników, Bonhoeffer żegna się ze swym współwięźniem mówiąc: „To koniec, ale dla mnie początek nowego życia”.

Ostatnie chwile życia Bonhoeffera, wczesny poranek 9 kwietnia 1945 roku, opisał lekarz obozowy, świadek tych wydarzeń: „Przez na wpół otwarte drzwi baraku dostrzegłem pastora Bonhoeffera, zanim zdjął swoje więzienne ubranie, jak klęczy na podłodze, pogrążony w żarliwej modlitwie do Boga. Byłem głęboko poruszony sposobem, w jaki ten sympatyczny człowiek się modlił, tak szczerze i z taką pewnością, że Bóg słyszy jego modlitwę. Na miejscu kaźni jeszcze raz zmówił modlitwę, a następnie wszedł na szafot odważny i opanowany. Jego śmierć nastąpiła po kilku sekundach. Przez pięćdziesiąt lat mojej pracy lekarza nigdy wcześniej nie widziałem, by człowiek umierał tak całkowicie posłuszny woli Bożej”. Dwa tygodnie później do obozu weszli Amerykanie, wojna była skończona.

Życie i twórczość Bonhoeffera nie zostały jednak zapomniane. Były inspiracją nie tylko dla powojennej teologii ewangelickiej. Jedna z niespodziewanych i nieoczywistych dróg recepcji wiodła przez środowisko opozycji demokratycznej w latach siedemdziesiątych w PRL-u.

Wspólnota drogi

Największe zasługi dla odkrycia Bonhoeffera dla debaty teologicznej, ale też politycznej w Polsce, miała niewątpliwie Anna Morawska – intelektualistka, publicystka „Więzi” i czasopism katolickich, tłumaczka dzieł teologicznych katolika – Karla Rahnera i ewangelika – Paula Tillicha. Wspominający Annę Morawską publicysta Jan Turnau powiedział, że potrafiła ona myśleć ponad wyznaniowymi podziałami. Chciała, by katolicyzm nie był „zamkniętym wykładem”, lecz „drogą do Boga”. Jeśli na tej drodze spotyka się innych pielgrzymów, których świadectwo jest tak czyste i mocne, jak świadectwo Dietricha Bonhoeffera, to różnice wyznaniowe nie mogą przesłonić doświadczenia wspólnoty owej „drogi do Boga”.

Głoszony przez Morawską postulat poszukiwania „trzeciej drogi”, niezgoda na dyktat kościelnej ortodoksji, która łamie sumienia uczciwych krytyków Kościoła, fascynacja myślą luterańskiego niemieckiego teologa Dietricha Bonhoeffera – to wszystko były dla środowiska „Więzi”, a szerzej: katolickiej inteligencji, myśli bardzo niebezpieczne. Jej towarzysze z tego grona zdawali sobie sprawę, że wszelka krytyka Kościoła może być wykorzystana przez władze komunistyczne do ostatecznej z nim rozprawy. Nawet Tadeusz Mazowiecki, ówczesny dyrektor „Więzi”, który sam później uległ fascynacji Bonhoefferem, początkowo był ostrożny wobec jego twórczości. To Anna Morawska i Jerzy Turowicz, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, byli również tymi, którzy przekonali Mazowieckiego, że słynne orędzie polskich biskupów rzymsko-katolickich nadesłane w odpowiedzi na tzw. memorandum wschodnie ewangelickich biskupów niemieckich z 1965 roku jest godne pochwały. Jak wspomina Jan Turnau, Morawska powiedziała wówczas „to jest pierwszy list biskupów, który spokojnie mogę córce pokazać”.                      

Dietrich Bonhoeffer z uczniami, rok 1932, fot. z Bundesarchiv

Druga część tekstu

Polecamy biografię Dietricha Bonhoeffera napisaną przez Eberharda Bethego Dietrich Bonhoeffer. Świadek Ewangelii w trudnych czasach

„Zwiastun Ewangelicki” 11/2020