Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w podróży. Poruszamy się samochodem w towarzystwie najbliższej rodziny. Za kierownicą mąż i ojciec, obok żona i matka, a na tylnym siedzeniu dwójka tryskających energią dzieci. Cel podróży został z góry ustalony oraz wybrana odpowiednia trasa. Za bezpieczną podróż i dotarcie na miejsce odpowiedzialny jest kierowca.
Na dłuższe odległości z reguły wybieramy jazdę autostradą. Chociaż można szybko się po nich przemieszczać, to nie można zatrzymywać się w dowolnym miejscu. Trzeba przejechać nieraz wiele kilometrów, aby skorzystać z najbliższego zjazdu i dostępnego parkingu. A więc w czasie całej jazdy drzwi samochodu muszą być zamknięte, co gwarantuje podróżującym bezpieczeństwo. Wnętrze pojazdu staje się dla rodziny czasowym domem, przestrzenią życiową. Nie ma „zmiłuj się” dla rozmaitych zachcianek czy potrzeb. Naprawdę komfortowym miejscem będzie dopiero osiągnięty cel podróży. Do tego czasu wszystko musi przebiegać zgodnie z założonym planem. Oczywiście oprócz niespodziewanych zdarzeń, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Człowiek, który przebywał w więzieniu doskonale pamięta, jak wygląda tam codzienność każdego osadzonego. Zamknięcie w celi, obowiązek stosowania się do regulaminu i możliwość tylko określonych w nim zachowań. Wszystko pod ścisłą kontrolą straży więziennej. Kiedy minie czas odsiadki i wyjdzie za więzienną bramę po odbyciu kary, wtedy będzie mógł znowu zasmakować wolności.
Obłożnie chory pacjent, choćby chciał wstać, nie może – przez czas choroby i czasem też rekonwalescencji musi leżeć w łóżku. Kiedy zwalczy chorobę i odzyska siły, wtedy zrozumie, iż czas unieruchomienia nie poszedł na marne.
Przed kilkoma miesiącami nikt z nas nie spodziewał się, że jego życie zostanie obrócone do góry nogami. Ograniczona zostanie dotychczasowa możliwość dowolnego przemieszczania się i zaburzone zostanie całe dotychczasowe życie, włącznie z tzw. mirem domowym. Wprawdzie dochodziły do nas wiadomości o zachorowaniach w Chinach na „jakiegoś tam” koronawirusa, ale nikt się nie spodziewał, iż w krótkim czasie, bo co to są trzy miesiące, zagrożenie dotrze do naszego kraju.
Nasze pokolenie nie miało nigdy do czynienia z taką ekspansywną, wywołaną przez wirusa, chorobą. Początkowo została zbagatelizowana, ale w krótkim czasie zaczęła budzić strach, który się potęguje. Mimo to jest jeszcze wielu, którzy zagrożenie ignorują, uważając, że choroba nie wszystkich dotknie. Bez wątpienia tak będzie, ale czy wiadomo, kogo wirus dopadnie, a kogo oszczędzi? Rządzący wprowadzili wiele obostrzeń dla życia codziennego w celu ograniczenia czy zahamowania rozprzestrzeniania się wirusa. Pandemia słabnie w wielu miejscach, ale się jeszcze nie skończyła. Głównym czynnikiem, oprócz działań medycznych, aby to się okazało skuteczne, musi być każdy z nas. Przeczytałem, że „epidemia jest czasem ucieczki do własnego domu”. Nie zaszkodzi nam ograniczanie kontaktów międzyludzkich, a ważną korzyścią będzie docenienie najbliższych i własnego domu, który w tym momencie jest najlepszą oazą bezpieczeństwa.
Jakże dziś na czasie jest powiedzenie „Strzeżonego Pan Bóg strzeże”! Dla nas, wierzących w opatrzność i łaskę Bożą, pewne jest, iż On nas nie opuści, bo jest naszym Ojcem. On słyszy nasze modlitwy, ale patrzy też na to, co my czynimy, aby zachować swoje zdrowie. Wiara jest mocnym lekarstwem, ale potrzebuje także swoistego suplementu, jakim jest nasze – właściwe – postępowanie. Bóg dał każdemu z nas wolną wolę, abyśmy z mądrością z niej korzystali stosując się w pełni do wszystkich zaleceń, które dla naszego dobra przez właściwe służby zostały sformułowane. Izolacja to nie wyobcowanie, to także świetna okazja do odświeżenia naszych relacji z Bogiem w modlitwach.
„Zwiastun Ewangelicki” 12/2020