miniatura

 

Wrozmowie z moją córką usłyszałam: „przecież ty i moja ciocia od zawsze postępujecie ekologicznie”. Potem nastąpiło uzasadnienie takiego stwierdzenia: „wykorzystujecie stare pojemniki zamiast kupować nowe i kolorowe albo starą zużytą pościel lub stare bawełniane koszulki czy bluzki do mycia okien zamiast kupować aktualnie reklamowane pachnące ścierki i inne pomocne artykuły, żeby tylko sprzątanie kuchni, łazienki czy czegokolwiek jak najbardziej sobie uprzyjemnić”.

To stwierdzenie córki było dla mnie odkrywcze! Ona rzeczywiście miała rację. Nieświadomie od lat posiadam ekologiczny zmysł – jak to ostatnio nazwałam – i po prostu maksymalnie wykorzystuję to, co kiedyś kupiłam lub dostałam. Począwszy od ulubionej spódnicy, a skończywszy na plastikowych miskach, które w prezencie otrzymałam od moich małych synów ponad dwadzieścia pięć lat temu. Te miski nadal mi służą w kuchni. Oczywiście ktoś może taką postawę uznać za lekkie dziwactwo, bo te białe miski nie są tak ładne jak te, które teraz można bez problemu nabyć, a za pewien czas wymienić na inne, jeszcze ładniejsze.

Styl życia kontra potrzeby

Super, jeżeli mamy mieszkanie urządzone według określonego stylu i z tego powodu rezygnujemy ze starych mebli, naczyń, obrusów, firanek itp. Mnie się to podoba, ale czasami zatrzymuję się i zadaję sobie pytanie: Czy jest ci to rzeczywiście potrzebne? Czy naprawdę co roku musisz zmieniać dekorację świąteczną, czy nie wystarczą ci dwa swetry, po co ten trzeci? To tylko przykłady. Moje dorosłe dzieci mogą potwierdzić, że zawsze w Wielkanoc wykładam na stół stare, sprawdzone ozdoby, a oni, jak małe dzieci dopytują się o dwa kolorowe zajączki zrobione z papieru. Aż trudno uwierzyć, że te zajączki mają około trzydziestu lat. Wartość sentymentalna? Na pewno tak, ale nie tylko. Po co mi nowe zajączki? Pojawią się na naszym wielkanocnym stole chyba tylko wtedy, gdy przyniosą je moje wnuki.

Ostatnio tak dużo mówi się o ekologii. Słucham, czytam i odnoszę wrażenie, że autorzy niektórych tekstów czy wypowiedzi, chcą mnie wbić w poczucie winy, bo ja też przyczyniam się do niszczenia środowiska. Tak naprawdę obecność każdego człowieka na ziemi jest – może być – niszcząca dla środowiska naturalnego, w którym przebywa. Nasza obecność w tym świecie zagraża światu zwierząt i roślin, ale czy to oznacza, że mamy umierać albo wieść pustelnicze życie? To byłby absurd. Jestem, żyję na przełomie XX i XXI wieku, bo Bóg tak chciał i podpowiada mi, że wszelkie skrajności mogą być niebezpieczne.

Osobiste wybory

Wokół mnie wegetarianie, weganie, jest ich coraz więcej, a ja? Nadal jem mięso i tłumaczę się, że w małych ilościach. Zresztą nigdy nie miałam problemu z objadaniem się. Jednak już kilkakrotnie poczułam się źle, bo ktoś próbował mi wmówić, że moja dieta świadczy o braku ekologicznego myślenia, że w ogóle nie interesuje mnie, co z tym światem stanie się za lat kilkadziesiąt, bo nadal ludzie będą hodować krowy, świnie, drób, a potem spożywać kotlety, pieczenie, szaszłyki.

Pozwalam sobie dłużej zatrzymać się przy mięsie, bo ci, którzy mnie znają, wiedzą, że dałabym sobie radę bez jedzenia mięsa. Piszę o tym, ponieważ uważam, że nie mamy prawa oceniać drugiego człowieka na podstawie tego, co on je, jak się ubiera, jak urządził swoje mieszkanie. Nawet nie mamy prawa krytykować kogoś z tego powodu, że często lata samolotem i przy okazji bardzo zanieczyszcza atmosferę.

Córka zmobilizowała mnie do przemyśleń i spojrzenia wstecz na moje życie. Sądzę, że mój ekologiczny zmysł na pewno w pewnym stopniu był wymuszony, bo kiedyś żyło się biedniej, skromniej, a z czasem po prostu przyzwyczaiłam się do powtórnego wykorzystywania na przykład plastikowego opakowania po jakimś produkcie. Moje nastawienie do powiększania zawartości szafy z ubraniami też jest pozostałością po czasach minionych, kiedy to albo nie miałam pieniędzy, albo trudno było kupić coś ładnego.

Ostatnio mogliśmy obserwować niekontrolowany zakup papieru toaletowego, środków higieny osobistej, a także jedzenia. Wszystko ze strachu przed pandemią i jej konsekwencjami. Nie kupiłam papieru na zapas. Istniało więc niebezpieczeństwo, że będę sobie musiała poradzić bez niego, ale nie przejmowałam się tym, bo czyż nie da się żyć jakiś czas bez papieru toaletowego? Teraz już kupiłam bez problemu ten papier, bo teraz leży spokojnie na półkach w sklepie, podobnie jak kilka innych artykułów, których w normalnych czasach używam na co dzień. Da się przeżyć i bez nich, bo przecież nie moje zapasy są najważniejsze w momencie, gdy zagrożone jest czyjeś zdrowie, a nawet życie.

Przypuszczam, że nie wszyscy podzielają mój pogląd i zrobili wcześniej duże zakupy na wypadek, gdyby wszystkiego w sklepach zabrakło. Ich prawo, ich wybór.

Żyliśmy skromniej

Pozostaję jednak przy swoim i twierdzę, że tak, jak kiedyś nasi przodkowie doskonale radzili sobie bez różnego rodzaju środków, jak na przykład: pampersy, waciki, nasączone ściereczki, chusteczki na wszystko. I nie chorowali, bo dbali o higienę w bardziej naturalny sposób. Także współczesny człowiek byłby w stanie przeżyć kilka tygodni czy nawet miesięcy, gdyby tylko zechciał żyć i odżywiać się nieco skromniej. Nasi przodkowie żyli bardziej ekologicznie i też byli zdrowi, czyści, zadbani. Drewniane podłogi w ich domach były raz w tygodniu solidnie szorowane. Widziałam to na własne oczy w domu mojej babci w latach sześćdziesiątych minionego wieku albo w domu jej trzech sióstr, kobiet ciężko pracujących w gospodarstwie rolnym, ale bardzo dbających o czystość swoich skromnych domów. One nie chodziły do Rossmana, czy Lidla, one miały swoje naturalne sposoby, by w niedzielę ich dom pachniał czystością!

Narzekamy na podwyższone opłaty za wywóz naszych śmieci, ale pomyślmy, czy aż tyle musimy ich nagromadzić w ciągu jednego dnia, czy tygodnia? Mam nadzieję, że w naszych domach wszystkie zapasy zrobione w obawie przed skutkami pandemii koronawirusa zostaną we właściwy sposób spożytkowane i nie znajdą się w kubłach na śmieci. Gdyby tak się stało, że coś z naszych zapasów nam się zepsuje, przeterminuje, przestanie podobać i będzie już niepotrzebne w tak zwanym normalnym czasie, to wyciągnijmy z tego naukę na przyszłość i nie powtarzajmy znowu tego samego błędu. A ludzie wierzący, polegający na Bożych obietnicach, powinni jak najczęściej przypominać sobie słowa Jezusa: „Nie troszczcie się więc i nie mówcie: Co będziemy jeść? albo: Co będziemy pić? albo: Czym się będziemy przyodziewać? Bo tego wszystkiego poganie szukają; albowiem Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane” (Mt 6,31-33).

Solidarność i pokora

Pisząc ten tekst dochodzę powoli do wniosku, który chcę zapamiętać na resztę mojego życia, ale i Wam, Drodzy Czytelnicy przekazać: Gdy na co dzień pamiętam o wskazaniach Nauczyciela z Nazaretu, gdy nie zapominam o Bożych przykazaniach, wówczas żyję ekologicznie na miarę moich możliwości w tym współczesnym świecie, jakże zanieczyszczonym, zabieganym i pozbawionym prawdziwej mądrości.

Chcę pamiętać, że nadal Panem Nieba i Ziemi jest wszechmogący Bóg, który obdarował mnie życiem i wyznaczył mi konkretne zadania do wypełnienia. Nie ma sensu narzekanie na ten świat. Sens ma jedynie nasze odpowiedzialne działanie dla ratowania tego, co jeszcze da się uratować – z Bożą pomocą i przy współudziale ludzi. Osób zatroskanych nie tylko o materialną sferę życia, ale przede wszystkim o duchową kondycję ludzi różnych narodów, kultur, ale i wyznawanych religii, światopoglądów, a to nie zawsze musi mobilizować do walki o swoje racje czy interesy. Oby we współczesnym świecie ludzkość rzeczywiście zaczęła solidaryzować się w tym, co służy odbudowie naszego środowiska naturalnego. Jednak, moim zdaniem, do tego potrzeba większej pokory wobec Boga – Stworzyciela nieba i ziemi.

„Zwiastun Ewangelicki” 8-9/2020