„Tylko nie podchodź do mnie, bo ja mam wnuki i nie chcę ich zarazić” – usłyszała przed laty moja sześcioletnia córka. Stała na szczycie schodów prowadzących do naszego mieszkania i chciała grzecznie przywitać się z panią, która wraz ze mną szła po schodach do góry i zauważyła, że Ania jest cała w żółtych kropkach. Biedne dziecko było mocno obsypane krostami ospy, a maść lecząca była koloru żółtego.
Utkwiła mi w pamięci mina małej Ani, która była zaskoczona i zdziwiona słowami starszej pani, która chwilę potem zasiadła z nami do jednego stołu, by wypić kawę i zjeść ciasto. Nie pamiętam już, co powiedziała córka po odejściu gościa, ale na pewno było jej przykro, bo chyba po raz pierwszy na własnej skórze odczuła, co to znaczy odtrącenie z powodu inności. Wyglądała wtedy inaczej, bo te żółte kropki na jej twarzy, we włosach i wszędzie, gdzie było to możliwe, spowodowały, że owa pani nie miała ochoty zbliżyć się do niej i podać jej ręki. Nie wiem, czy wtedy Ania poczuła się jak trędowata, ale na szczęście miała liczną rodzinę, która pomimo choroby obejmowała ją, przytulała i podnosiła skutecznie na duchu.
Kilka dni później córka obchodziła siódme urodziny i wtedy przyjechała do nas jej starsza kuzynka z narzeczonym. Ania z żółtymi kropkami na ciele mogła być szczęśliwą solenizantką i nikomu nie przeszkadzało, że sama z radością przygotowała dla swoich gości owocową sałatkę.
To zdarzenie wiele mnie nauczyło i chyba uchroniło przed popełnianiem podobnych błędów. Zawsze staram się nie okazywać ludziom swojej niechęci z powodu ich wyglądu, ubioru czy zapachu, a często miałam do czynienia z bezdomnymi, którzy dzwonili do drzwi szczecińskiej plebanii i prosili o pomoc. To nie był dla mnie przyjemny obowiązek: oglądać tych ludzi i zbliżać się do nich w momencie, gdy podawałam im jedzenie lub kubek z herbatą, ale robiłam to i nie zastanawiałam się wtedy nad ich wyglądem. Nie uważam się za kogoś lepszego niż wspomniana kobieta i nie mam do niej pretensji, bo ona na pewno nie chciała skrzywdzić mojego dziecka, ale chyba za szybko wypowiedziała słowa, które mogły zranić. Nie wiem, czy Ania to pamięta, ale ja, jej matka, pamiętam aż dotąd.
„Trędowaci” są wśród nas i tylko od nas zależy, jak ich potraktujemy. Skoro jestem chrześcijanką, to mam obowiązek, podobnie, jak mój Mistrz – zbliżać się do nich, a przynajmniej nie okazywać im pogardy, niechęci czy złości. Często wracam do słów religijnej pisarki Basilei Schlink: „Nie gardź żadnym człowiekiem, aby Bóg tobą nie pogardził. Ceń każdego, jako istotę, którą Bóg stworzył na obraz i podobieństwo swoje”.
Często widzę lub słyszę ludzi, którzy uważają się za chrześcijan, a brak im empatii, wyrozumiałości w stosunku do innych, życzliwości, akceptacji tego, że ktoś może mieć inny światopogląd, inaczej oceniać zjawiska lub prezentować poglądy, z którymi trudno się zgodzić. Ci ludzie walczą z innymi od siebie nie zważając na język, którego używają i na metody, które stosują. To napawa mnie smutkiem.
Wiem, że dla niektórych bywam osobą trędowatą, ponieważ mam odwagę i chęć, by być inną w pewnych sytuacjach. Ja się tego nie wstydzę, ale niektórzy ludzie unikają bliższego kontaktu ze mną, bo może boją się zarażenia ode mnie „trądem”?
Czasami jest mi z tego powodu przykro, a czasami mam satysfakcję, że mój trąd, ta moja inność, jest swego rodzaju sprawdzianem dla moich dawnych znajomych czy przyjaciół. Nie jestem od nich lepsza, ale staram się mieć pod kontrolą swoje reakcje i patrzeć na każdego człowieka z życzliwością. Jeżeli mi na to pozwala, nawiązuję z nim kontakt, bo wiem, że Pan Jezus tego ode mnie oczekuje.
Moje grzechy są niczym trąd, ale przecież mój Zbawiciel wypełnił już w stosunku do mnie Bożą obietnicę zapisaną przez proroka Izajasza: „Choć wasze grzechy będą czerwone jak szkarłat, jak śnieg zbieleją; choć będą czerwone jak purpura, staną się białe jak wełna” (Iz 1,18). Dla Boga nie jestem trędowata i nie chcę patrzeć na innych, jak na trędowatych.
Uczę się szacunku dla każdego człowieka, chociaż nie jest to łatwe, a czasami wiele kosztuje. Zachęcam innych do modlitwy: „Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić” (Łk 5,12) i zawsze mam nadzieję, że moi rozmówcy pozwolą sobie na to, by z ust Jezusa usłyszeć: „Chcę, bądź oczyszczony” (Łk 5,13).
„Zwiastun Ewangelicki” 5/2020